poniedziałek, 29 lipca 2013

Bates Motel

Dawno mnie tu nie było. Przepraszam.

Przeglądając wasze blogi często widzę notki poświęcone serialom. Szczerze się przyznam, że nie jestem fanką takich odcinkowych produkcji. Podczas roku szkolnego czasem nie mam czasu obejrzeć kolejnego epizodu i tak zaprzestaję oglądać w ogóle. Nawet przestałam oglądać House'a nad czym ubolewam ;/ 


Jednak w kwietniu moją uwagę przyciągnął jeden z reklamowanych seriali. Bates Motel. Zaczęłam oglądać na 13th Street Universal. Oczywiście nie wytrwałam do końca emisji wszystkich odcinków. Serię dokończyłam dopiero tydzień temu, oglądając w internecie. ;)

Chyba każdy słyszał o Alfredzie Hitchcocku. Jednym z jego najbardziej znanych filmów jest thriller "Psychoza". Opowiada on o losach kobiety, która zatrzymuje się w mało uczęszczanych motelu. Napięcie rośnie, gdy jego właściciel zaczyna się dziwnie zachowywać...
Zastanawiacie się co to ma wspólnego z serialem. Otóż miejsce w którym rozgrywa się jego akcja to właśnie "The Bates Motel", nad którym pieczę sprawuje niejaki Norman Bates.
Scenarzyści serialu postawili sobie pytanie: Co spowodowało, że Norman stał się takim człowiekiem. I tak cofamy się do czasów jego młodzieńczego, można by rzecz nastoletniego, życia.

Akcja rozpoczyna się, gdy Norman wraz z matką Normą (!) przeprowadzają się do małego miasteczka. Ma to miejsce po tajemniczej i dziwnej śmierci Batesa seniora. Norma kupuje stary motel i mieszczące się obok niego domostwo. Chcę zacząć tam nowe szczęśliwe życie, ale nic nie idzie po jej myśli. Już pierwszego dnia dochodzi do morderstwa. Od tego momentu matka z synem będą chcieli zrobić wszystko, aby ich motel odzyskał dobre imię. Czy im się to uda?

Norman i Norma Bates

W serialu znajdziemy wiele zwrotów akcji. Gdy już wydaję nam się, że wszystko co najgorsze już za rodziną Batesów, a wszystkie "ciemne sprawy" zostają rozwiązane, na horyzoncie pojawia się tajemniczy mężczyzna z pokoju nr 9. Część odcinków może się wydawać nudna i monotonna podczas oglądania. Jednak zawsze na końcu takiego z pozoru beznadziejnego epizodu, pojawia się tzw. petarda. 

Vera Farmiga i Max Thieriot
Godna pochwały jest gra aktorów. W główną rolę wciela się Freddie Highmore. Aktor znany z wcielenia się w postać Artura z krainy Miminków oraz Charliego z fabryki czekolady. Według mnie świetnie zagrała Vera Farmiga, serialowa Norma.   Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem. Część z was może kojarzyć ją z roli matki w filmie "Chłopiec w pasiastej piżamie". Jak dotąd to jedyna produkcja z jej udziałem, którą obejrzałam, ale muszę "sięgnąć" po więcej. W roli brata Normana zobaczymy przystojnego Maxa Thieriota. Jako nastolatek wystąpił on w filmie "Pacyfikator."

Pierwsza seria liczy sobie 10 odcinków. Wszystkie w wersji z lektorem dostępne są w internecie. Aktualnie trwają prace nad 2 sezonów, którego premiera będzie w przyszłym roku. Już nie mogę się doczekać!

Polecam wam ten serial na długie, leniwe wieczory.



Jeżeli chcielibyście, trochę się o mnie dowiedzieć lub po prostu ze mną trochę popisać to zapraszam na mojego twittera: https://twitter.com/RozmarzonaOna . W tym samym celu możecie zaglądać tu: http://ask.fm/RozmarzonaOna

Pozdrawiam; Ola.

(Źródło zdjęć: tumblr.com)

wtorek, 23 lipca 2013

British people, what are you doing?

Narodziny królewskiego dziecka. Rzecz, która w ostatnim czasie najbardziej mnie irytuje. Może poza odwołaniem "super meczu", przez "wielką" Barcę. Chociaż nie, jednak nie. 
To przykre, że jakieś dziecko oddalone ode mnie tysiące kilometrów tak bardzo mnie denerwowało i to jeszcze przed narodzinami. Ale czy nie jest tak? Nie oglądam serwisów informacyjnych, ale i tak co rusz gdzieś o tym słyszę. Boję się, że jeśli otworzę lodówkę wyskoczy mi z niej księżna Kate z berbeciem na rękach. A to dopiero początek!

WIELKA BRYTANIA
Absolutnie nie rozumiem tego narodu. Rodzina królewska posiada tam status: "Panuje, ale nie rządzi."  Pełni funkcję reprezentacyjną. Taka bardzo droga atrakcja turystyczna.Swoje ogromne posiadłości z liczną służbą utrzymuje z pieniędzy podatników. Wyobrażacie sobie taką sytuację w Polsce? Ja jakoś nie mogę. ;)
I właśnie tu dziwię się najbardziej. Ja rozumiem szacunek do tradycji i tego typu rzeczy. Jednak nie mogę pojąć tego co działo się przez ostatnie kilka miesięcy w Londynie. Ludzie wręcz oszalali na punkcie nienarodzonego jeszcze potomka Kate i Williama. Mnożyły się różnego rodzaju pamiątki i bibeloty. Oczywiście wszystko w dwóch wariantach: różowy dla dziewczynki, niebieski dla chłopca. Jakby tego było mało różne firmy organizowały zakłady dotyczące imienia przyszłego następcy tronu... (Patrz: zdjęcie powyżej. Swoją drogą ciekawa propozycja imienia Pocahontas. ;D )
Wreszcie gdy termin porodu zaczął się zbliżać tłumy wyszły na ulicę. No może niedosłownie. Wszyscy wyczekiwali godziny zero, którą miał być moment pierwszego oddechu królewskiego potomka. Pod miejscem przebywania księżnej Kate rozstawiły się kamery stacji telewizyjnych. Nie tylko z Wielkiej Brytanii, ale nawet z Australii. Reporterka z uśmiechem na twarzy oznajmiła, że to "normalne, że tu jesteśmy". Na nagrodę zasługuję pani, która w telewizji dumnie prezentowała swoje ciasto z napisem: "Kate pośpiesz się. Czekamy już 12 dni." Seriously?
Widząc zdjęcia tłumów pod Buckingham Palace mam ochotę krzyknąć: "Brits, wat r u doin? Brits! Stahp!"

POLSKA
Oczywiście każdego dnia na każdym kanale, krótka relacja o tym, że Kate jeszcze nie urodziła. Dla bardziej zainteresowanych film dokumentalny o królewskich dzieciach. Czy coś mnie ominęło i staliśmy się zależni od brytyjskiej monarchii? Jeżeli nie, to niby czemu muszę słuchać codziennych doniesień o stanie ciąży księżnej. I to w telewizji publicznej. Teraz tylko czekam na relację na żywo z wyjścia ze szpitala. -.-


Wiem. Trochę marudzę. Może nawet więcej niż trochę. Wszystko wygląda tak jakby od tego dziecka zależał los całego świata. Teraz po urodzinach nastąpi zdwojona dawka newsów z Londynu. Setki zdjęć z ukrycia, gdybanie o imieniu, zastanawianie się nad marką ciuszków... Chyba czas schować się w bunkrze. ;d

Pozdrawiam; Ola.

(Źródło zdjęć: knowyourmeme.com)

czwartek, 18 lipca 2013

Tytuł tytułowi nierówny


Ile razy patrząc na polskie tłumaczenia filmów przecieramy oczy ze zdumienia. Z ciekawości postanowiłam zebrać te najbardziej kreatywne. Przy okazji mogłam zastanowić się czym kierowali się tłumacze.

Na początek klasyk. Amerykański film „Die Hard” znany w Polsce jako „Szklana pułapka”. Nie moglibyśmy tu nic zarzucić tłumaczom, a wręcz przeciwnie nawet pochwalić. Tytuł nawiązuje przecież idealnie do fabuły. Tylko nikt nie przewidział kolejnych 4 części tego megahitu z Brucem Willisem. O ile oryginalny tytuł będzie pasował do każdej przygody bohatera, to polski już niekoniecznie.
Podobnie rzecz ma się z „Hangover”. Film o nazwie „Kac”? Hmm... Przyznajcie nie brzmiałoby to zbyt dobrze. Dlatego wymyślono „Kac Vegas”. Świetne. Tylko amerykańscy twórcy znów jakby na złość postanowili nakręcić kolejną część. No i mamy „Kac Vegas w Bangkoku”. Osobiście uważam, że lepszym tytułem byłby „Kac Bangkok”. Nawiązujący do pierwszej części i unikający słowa Vegas w filmie który, oprócz wspomnień bohaterów, nic z tym miastem nie ma do czynienia. Jednak co z 3 częścią, która nie dzieje się w żadnym konkretnym miastem. „Kac: Ostateczne starcie.”? „Kac: Ostatni rozdział”? NIE! Dlatego mimo wszystko już lepsze te nasze Kac Vegas.

W niektórych przypadkach, tłumacze na siłę chcą być lepsi od twórców filmu. Zmieniają tytuły na bardziej ogólnikowe. Strasznie mnie to irytuje.
I tak mamy „Więźnia nienawiści” przekształconego z „American History X”. Niektórzy twierdzą, że to polski tytuł jest bardziej trafiony. Jednak nie taki był tytuł wypracowania napisanego przez brata głównego bohatera. Wypracowania,  którego treść opowiada film.
Następny przykład, to jeden z moich ulubionych filmów. Oryginalny tytuł to „Butterfly on a Wheel.” Nawiązuje on do kwestii jednego z bohaterów, czyli bezpośrednio do fabuły. Dość nietuzinkowy tytuł. Tak jak film! Za to u nas figuruje pod nazwą „Godziny strachu”. Można tak nazwać każdy średniej klasy niskobudżetowy film sensacyjny.
Inne przykłady:
„Million Dollar Baby”- film o dziewczynie, która za cel stawia sobie zarobić milion dolarów dzięki staniu się zawodową bokserką – „Za wszelką cenę”.
„Elvis has left the building” – komedia, gdzie wiele wątków nawiązuje do postaci Elvisa Presleya – “Zabójcza blondynka”.
„Cold Mountain” – miejsce akcji przepięknego melodramatu o wojnie secesyjnej zamienione po prostu na ogólnikowe „Wzgórze nadziei.” Niby subtelna zmiana, ale po co w ogóle było zmieniać?
„White House Down” – o ataku terrorystycznym na Biały Dom – „Świat w płomieniach”.


Niby dobrze przetłumaczony został tytuł „Reguiem for a dream”. „Requiem dla snu”. Jednak wszyscy wiedzą, że „dream” to angielski homonim, i może oznaczać również „marzenie”. Czy w tym przypadku do kontekstu filmu bardziej nie pasowałby tytuł „Requiem dla marzenia”?

Przeglądając bazę filmweb.pl, natknęłam się wczoraj na film „Orbitowanie bez cukru”. Nawet nie wiem co to ma znaczyć i co to jest w ogóle jest orbitowanie, ale nie w tym rzecz. Słysząc kiedyś ten tytuł wyobrażałam sobie słodką komedyjkę, gdzie blond nastolatki jeżdżą na różowych rolkach, żując jednocześnie gumę Orbit. Tymczasem jest to „Portret pokolenia lat 90-tych na przykładzie grupy przyjaciół, którzy po ukończeniu studiów próbują odnaleźć się w dorosłym świecie.” Taka skucha. Jak się okazuje nie tylko moja. Tytuł oryginalny brzmi „Reality bites”. W wolnym tłumaczeniu „Rzeczywistość daje się we znaki”. Może tytuł w takiej formie nie byłby zbyt dobry, ale fajnie by było gdyby chociaż choć trochę do tego nawiązywał.

I tak największą perełką, która wywołuje śmiech kolejnych pokoleń pozostaje „Dirty dancing” czyli rodzimy „Wirujący seks”. Wolę nie wiedzieć co tłumacz miał na myśli. Na szczęście, po latach film funkcjonuje u nas tylko pod oryginalnym tytułem.

Przykłady można mnożyć. Powyższe zebrałam w ramach ciekawostki.
A jaki wy znacie?

Ola.

wtorek, 16 lipca 2013

Zakopane odkopane

Było o kilku filmach, więc teraz czas na książkę. W międzyczasie przeczytałam inną, ale nie była godna polecenia ;) 
Na kilka tygodni przed kolejnym wyjazdem do Zakopanego przeczytałam książkę autorstwa dwóch przyjaciółek, mieszkanek tego podgórskiego miasteczka. Są nimi dziennikarki Paulina Młynarska (znana z programów w TVN Style) oraz Beata Sabała-Zielińska (związana z radiem ZET). Cały tytuł brzmi następująco: "Zakopane odkopane. Lekko gorsząca opowieść góralsko-ceperska".

Na początek, standardowo, fragment z okładki:
"Zakopane Odkopane to pierwsza tak lekko i dowcipnie napisana książka o Zakopanem. O mieście, gdzie turystyka zabija oryginalność, bogaci stawiają wielkie gargamele, a kłótnie górali kończą się zamknięciem stoku na Gubałówce. Autorki „odkopują” cudowne miejsca, w których bywał Witkacy, a doktor Chałubiński leczył wielkomiejskich pacjentów. Tytuł książki wymyślił sam Wojciech Młynarski, który w Zakopanem napisał niejedną piosenkę.
Czego nie kupować pod Gubałówką? Kim jest Pan Rysio z kawiarni Europejska? Dlaczego w obecności górali lepiej nie śpiewać „Góralu, czy ci nie żal”? Jak bawił się półświatek pod Tatrami? Dlaczego miś na Krupówkach ma białe futro? Czy przez halny górale popełniają samobójstwa?... Odpowiedzi na te pytania i dużo, dużo więcej znajdziesz w tej książce."
(źródło: lubimyczytac.pl) 

Książka została wydana przez wydawnictwo Pascal, znane głównie z różnego rodzaju przewodników. Jednak ta książka do nich nie należy. Obfituje w wiele, często zabawnych, opowieści o mieszkańcach. Znajdziemy tu również ciekawie nakreślony rys historyczny. Autorki polecają również wiele miejsc wartych zobaczenia. Bardzo ważną część książki stanowi kilka wkładek fotograficznych wewnątrz. Większość zdjęć podpisana jest cytatem do którego się odnosi. Na końcu znajdziemy spis najważniejszych adresów m.in. ośrodków sportowych, restauracji, pensjonatów, schronisk, cukierni... Wszystkie miejsca najważniejsze dla turysty.

Autorki dużą część książki poświęcają kulturze góralskiej. Zwyczajom, kuchni, modzie. Wiele stronic poświęcają artystycznej duszy Zakopanego. Przywołują najznamienitszych twórców, wymieniają ich dzieła. Są ludzie i ludzie, jednak moim zdaniem większość przyjezdnych nie jedzie w góry by zwiedzać galerie sztuki. Dlatego jedyne czego zabrakło mi w tej książce to bardziej obfitych opisów najpiękniejszych zakątków Tatr. Miejsca w które warto się wybrać, gdzie trasa nie jest wymagająca a krajobrazy malownicze. Tak by przeciętny ceper zdawał sobie sprawę, że Tatry to nie tylko Morskie Oko, Gubałówka, Nosal i Kasprowy (oczywiście kolejką).

Nie brak także anegdot. Jako przykład podam wam cytaty górali, mieszkających w "Hameryce". Takie angielsko-góralsko-polskie łamańce:
"Jasiek, luknijze przez windoł, czy nasa kara jesce stoi."
"Mamo, kupciez nom te ajskrimy, ino strołberowe!"
"Jezusie Maryjo, trzymoj ze się left lajny, bo jest sakramencki trefik!"
Książkę lepiej czyta się osobom, które choć raz odwiedziły Zakopane. Znają opisywane miejsca, lokalizują je w przestrzeni, lepiej kojarzą, przez co więcej zapamiętują.

Na koniec cytat, który wg mnie najlepiej opisuje stolicę polskich Tatr:
"Jadąc do Zakopca, pamiętajmy, że nie ma tu nic "na pół".
Jak jest pięknie, to dech zapiera, a łzy stają w oczach. Jak sypnie śniegiem - brniesz przez zaspy albo godzinami kidasz [odśnieżasz] przed domem. Jak wieje - łeb urywa, a kiedy grzeje - marzysz tylko o tym, by zanurzyć się w zimnym potoku."

 Ola.

piątek, 12 lipca 2013

Iluzja

Kolejna "Środa z Orange". ;) Tym razem wybór padł na film "Iluzja". Bardzo chciałam go obejrzeć, ze względu na dużo pozytywnych opinii w internecie oraz wysoką średnią na filmweb (chociaż ta bywa często złudna). Na pewno nie był to zmarnowany czas.

Pierwsze zaskoczenie już przy kasie. I nawet nie chodzi o to, że na multikino.pl było napisane, że seans zaczyna się o 18.15, a na miejscu okazało się, że jednak o 17.50. Niech im już będzie.  Zawsze, gdy przychodziłam na seans, oprócz mnie na sali było zaledwie kilkanaście osób. Tym razem trudno było znaleźć 4 miejsca koło siebie (byłam z rodzinką). W rezultacie siedzieliśmy w 3 rzędzie od dołu. Tak wielkie zainteresowanie filmem półtora tygodnia po premierze. To już o czymś świadczy.

Zapowiedź filmu:

"Czwórka utalentowanych iluzjonistów zadziwia międzynarodową publiczność serią odważnych i oryginalnych napadów rabunkowych, które odbywają się… w trakcie ich przedstawień. Bohaterowie ściągają tym samym na siebie uwagę agentów FBI oraz Interpolu, a także zainteresowanie byłego iluzjonisty, który stał się demaskatorem wszelakich sztuczek magicznych. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy, że Czterej Jeźdźcy, bowiem tak zwie się grupa, realizują przy okazji swoje ukryte cele, wyprzedzając wszystkich, łącznie z publicznością, co najmniej o kilka kroków. Pozostaje nurtujące pytanie: czy iluzjonistom pomaga ktoś z zewnątrz, czy może ich sztuczki nie są sztuczkami, lecz… prawdziwą magią?"
(źródło: multikino.pl)

W rolach głównych zobaczymy znanych aktorów, m.in. Jesse Eisenberg (The Social Network), Isla Fischer (Wyznania zakupoholiczki), Dave Franco (21 Jump Street) oraz Morgan Freeman. Muszę przyznać, że największym zaskoczeniem (pozytywnym) był dla mnie pierwszy wymieniony. Jakoś nigdy nie zwracałam na niego szczególnej uwagi. Jednak w tym filmie nie dość, że zagrał fajną rolę, to jeszcze świetnie wyglądał. Za to nie rozumiem szału na Dave'a Franco. To był już trzeci film z jego udziałem, który oglądałam i według mnie w każdym wygląda tak samo. Przeglądam zdjęcia w internecie i znów ten sam wyraz twarzy. Urodą też nie trafia w mój gust, ale o tym się nie dyskutuje. Przepraszam, ale po prostu go "nie kupuję". ;)

Wiele osób na forum zarzuca filmowi, że jest "zwykłą bają dla dzieci". Szczerze przyznam, że na początku też miałam wrażenie, że będę miała do czynienia z dużą dawką fantastyki. No bo jakie jest pierwsze odczucie , gdy na ekranie widzisz jak grupa iluzjonistów w Ameryce obrabowała bank w Paryżu za pomocą wielkiej dmuchawy, wcześniej teleportując tam mężczyznę z widowni. Chyba, że ktoś wierzy w tak wysoko rozwiniętą magię. Jednak wystarczy poczekać chwilę i dostajemy rozwiązanie zagadki. Okazuję się, że zrobienie czegoś takiego można racjonalnie wyjaśnić. I wtedy okazuje się, że magia jednak nie istnieje...

Film może nie jest typowym dreszczowcem, ale trzyma w napięciu. Przez cały czas trwania zastanawiałam się kto jest tzw. "Piątym jeźdźcem" i pomaga grupie iluzjonistów. Kilka razy zmieniałam obiekt moich podejrzeń. I wiecie co? Oczywiście nie trafiłam. Mogę przysiąc, że nikt z obecnych na sali nie przewidział takiego zakończenia. I o to w tym wszystkim chodzi! Ma być zaskakująco.

Wielki szacun dla scenarzystów. Żeby wymyślić taką fabułę, chyba naprawdę brali lekcje u iluzjonistów. ;) Jeżeli wybieracie się do kina, to śmiało mogę wam polecić "Iluzję". Trochę magii, trochę kina akcji, pośmiać się też jest z czego. Dla każdego coś miłego! ;D

Krótko podsumowując film: Magia nie istnieje. Jest tylko iluzja.

Za to dzisiaj czekają nas sportowe chwile, sam na sam z siatkarzami polski. Jak myślicie dadzą radę radę awansować do finałów Ligi Światowej? Czy jednak potrzebna będzie magia?

Jeżeli ktoś z was lubi czasem poczytać opowiadania, to zachęcam zajrzeć na mojego drugiego bloga: onlymycreativity.blogspot.com


xoxo
Ola. 
(źródło zdjęć: tumblr.com)

środa, 10 lipca 2013

"Award'y"

Post całkiem "od czapy", ale skoro już nagradzają, to trzeba to docenić. ;)
Pod wczorajszym postem zostałam nominowana do dwóch nagród blogowych:

Liebster Blog Awards

Zostałam nominowana przez autorkę bloga http://asiaa-asia.blogspot.com .
Kilka słów o LBA: 
,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów  więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

Pytania, które otrzymałam:
1.Twoja ulubiona marka kosmetyczna ?
   W kupowaniu czegokolwiek nigdy nie kieruję się marką. Kupuję to co akurat najbardziej mi odpowiada i ma rozsądną cenę.
2. Twoje hobby ?
    Sport. Wszelaki. Czasem zdarza mi się oglądać nawet turnieje darta lub mistrzostwa w curlingu. Najbardziej jednak lubię koszykówkę.
3. Jak ma na imię twoja najlepsza przyjaciółka/ przyjaciel ?
   Nie używam tych słów, bo nie potrafię zdefiniować słowa "przyjaźń". Mam po prostu dobre koleżanki. Imię jednej z nich to Klaudia. ;)
4. Ulubiony film i serial?
    Lubię dużo filmów, każdy za coś innego. Dlatego nie mogę wybrać jednego. 10 na "filmwebie" mają: Gran Torino, Za wszelką cenę, Wzgórze nadziei, Twój na zawsze. Ulubiony serial to bez wątpienia "Dr House".
5. Jaki masz kolor ścian w pokoju ?
   Tęcza w odcieniach od jasnej żółci do ciemnej pomarańczy na dwóch sąsiadujących ścianach na kremowym tle. Dzieło mojego taty. ;D
6. Od kiedy prowadzisz bloga i czy jesteś z niego dumna ?
    Od 29 czerwca, czyli niecałe 2 tygodnie. Jestem dumna, bo budują mnie wasze pozytywne komentarze. Cieszę się, że podoba wam się tematyka. Ponadto zakochałam się w swoim nagłówku. Czasem wchodzę tu tylko po to żeby na niego popatrzeć. ;)
7. Ulubiona część garderoby ?
    Wszystkie są bardzo potrzebne ;)
8. Malujesz się ?
    Używam tylko delikatnego  pudru i sporadycznie tuszu do rzęs.
9. Czy jesteś bogata?
    Co to za pytanie. Myślę, że to pojęcie względne. W doświadczenie na pewno nie. Jeśli chodzi o pieniądze, to jak mam być bogata skoro jeszcze nie pracuję...
10. Masz jakieś zwierzątko ?
      Nie, tylko brata ;D
11. Jaki masz kolor oczu ?
     zielono-brązowe

Moje pytania dla nominowanych:
1. Jaki tytuł nosi film, który najbardziej zapadł Ci w pamięć?
2. Jaką książkę przeczytałaś ostatnio?
3. Mecz jakiej drużyny chcesz zobaczyć na żywo?
4. Gdzie chcesz spędzić wymarzone wakacje?
5. Lubisz chodzić do kina?
6. Z jakiej przeglądarki korzystasz?
7. Grasz w jakieś gry komputerowe?
8. Jaki jest Twój ulubiony smak lodów?
9. Jaka jest twoja ulubiona słodycz?
10. Gdzie najczęściej spędzasz czas ze znajomymi?
11. Jaka jest Twoja ulubiona bajka z dzieciństwa?

Nominacje znajdziecie na dole strony!

The Versatile Blogger Award

Zostałam nominowana przez autorkę bloga http://sweetdreams121.blogspot.com

             Zasady, które muszę wypełnić:


1. Podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu.
2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu.
3. Ujawnić 7 faktów o sobie.
4. Nominować min.7 blogów, które twoim zdaniem na to zasługują.
5. Poinformować o tym fakcie autorów tych blogów. 


 Kilka słów o mnie:
1. Jestem zagorzałym kibicem mojego ukochanego klubu koszykówki Energa Czarni Słupsk.
2. Mimo, że mieszkam blisko morza, rzadko kiedy jeżdżę na plażę, bo nie lubię się opalać.
3. Jako prezent na 18-ste urodziny, które będę miała w styczniu, poprosiłam rodziców o wyjazd na Puchar Świata w skokach narciarskich do Zakopanego.
4. Lody truskawkowe smakują mi tylko w Lodziarni Żarneccy na Krupówkach.
5. Jako jedyna osoba w klasie miałam na koniec tego roku szkolnego czerwony pasek na świadectwie. 
6. Nie przepadam za zwierzętami.
7. Byłam bardzo bojaźliwym dzieckiem. Bałam się m.in wujka Festera z "Rodziny Addamsów", Maski, sąsiada z donośnym głosem, a nawet... czarnego korka za drzwiami babci, który zapobiegał uderzaniu drzwi o ścianę.

Do tych dwóch konkursów nominuję te same blogi, a są nimi:
1. http://exppatronum.blogspot.com/
2.http://salvator-wybawcy.blogspot.com/
3. http://abrogativ.blogspot.com/
4. http://carmelistka.blogspot.com/
5. http://xwelcome-to-my-circusx.blogspot.com/
6. http://autografy-tyski.blogspot.com/
7. http://firefrosted.blogspot.com/
8. http://namalujswojswiat.blogspot.com/
9. http://autografyirka.blogspot.com/
10. http://autografyprzemka.blogspot.com/
11. http://porte-carter.blogspot.com/

Nie ukrywam, że tego typu wyróżnienia bardzo cieszą. Niemniej jednak dla mnie największą nagrodą od was są szczere komentarze. 

Ola.

wtorek, 9 lipca 2013

Wiecznie żywy

Kilka dni temu poszukiwałam lekkiego, w miarę krótkiego filmu na wieczór. Natrafiłam na tytuł "Wiecznie żywy". Przypomniały mi się słowa mojej koleżanki, która uznała film za wart uwagi. Dlatego postanowiłam zaryzykować. I nie żałuję.

Kilka słów wprowadzenia:
Akcja filmu toczy się w Ameryce. Nieznana epidemia spowodowała, że większość ludzi zamieniła się w zombie, które żyją teraz w koloniach. Nie czują, nie za wiele mówią, nie śpią... Ich pożywieniem są oczywiście ludzie. Zasada jest taka, że jeżeli "tylko" pożywią się nim i zostawią, człowiek staje się także zombie, natomiast jeżeli zje jego mózg (brzmi makabrycznie) jego właściciel ginie na zawsze, a smakosz przejmuje wszystkie jego wspomnienia. Ocaleni zamieszkują oddzielony murem dystrykt, aby uchronić się przed polującymi kreaturami.
Główny bohater i jednocześnie narrator to zombiak zamieszkujący tak jak większość jego pobratymców zniszczone lotnisko. Pewnego dnia podczas polowania spotyka młodą dziewczynę. Zabiera ją do zamieszkiwanego przez siebie samolotu. Inni zombie myślą, że jest ona jednym z nich...

 Podsumowując: miłość istoty na pół (a nawet więcej) nieżywej z dziewczyną.  Brzmi znajomo, prawda? Trzeba przyznać, że skojarzenie ze "Zmierzchem" nasuwa się samo. Mimo wszystko filmy bardzo się różnią. Film ma w sobie coś z horroru, są sceny też sceny w których można się uśmiechnąć. Akcja szybko się toczy. Nie ma przestoju i zbędnych, przedłużających się w nieskończoność dialogów. Na pewno nie należy do kina zbyt ambitnego. To opowiedziana na luzie opowieść, o tym, że miłość zmienia wszystko. Banał, ale przekazany w nietypowy sposób.

 Osobiście podsumowałabym ten film zdaniem:
Wszyscy potrzebujemy miłości.
Przyszło mi to do głowy już w trakcie oglądania. ;)

A wy oglądaliście "Wiecznie żywego"?
Podzielcie się ze mną tytułami ciekawych filmów, które oglądaliście w ostatnim czasie. Polecajcie, co warto obejrzeć w nudne wieczory. ;D

Dziękuję za wotum zaufania w postaci obserwacji bloga oraz za wszystkie komentarze. ;*

Ola.

(źródło zdjęć: tumblr.com)

czwartek, 4 lipca 2013

Reklamy. Reklamy wszędzie...

Trochę inny tekst, ale musiałam jakoś "wylać" z siebie tę irytację...

Wczoraj udałam się z mamą do kina. Nieśpiesznie udałyśmy się salę, bo reklamy... Z zegarkiem w ręku sprawdziłam, że trwały one 28 minut! Serio? Gdyby to były zwiastuny filmów, dałoby się wytrzymać. Jednak w tym czasie zobaczyłam ich „aż“ 4. Zamiast tego miałam niemałą przyjemność zobaczyć reklamę emulsji dla kobiet Lactacyd Femina (2 razy, żebym przypadkiem nie zapomniała o jej magicznym działaniu), usłyszeć jak Czesław Mozil śpiewa „Ona tańczy dla mnie“ w salonie Play, podziwiać nowy model odkurzacza...
    I w tym momencie naszło mnie na przemyślenia. Bilet normalny w dzień powszedni w moim kinie kosztuje 21 zł. W weekendy ta cena zwiększa się. Seanse 3D to jeszcze większy wydatek, bo dochodzi do tego dopłata za udostępnienie okularów (jakby mi łaskę robili). Do tego dochodzą wygórowane ceny w bufecie. Najzwyklejszy zestaw jest w cenie biletu. Zwykły popcorn kosztuje ponad 10 zł, ale kasjerka i tak  naciągnie cię na większą porcję, bo „tylko złotówkę droższy, ale dwa razy większy." Są lepsze i gorsze filmy, ale na widownie chyba nie ma co narzekać. Już tylko z tych rzeczy zysk, jest chyba dość duży.
    Jednak rodzinie, która przy kasie straciła ponad 100 złoty, na dobry początek seansu funduję się prawie pół godzinny bloczek reklamowy. Na ekranie powinien widnieć napis: „Przepraszamy, ale musisz to obejrzeć, bo reklamodawcy płacą nam więcej niż TY“.
    Dla porównania w niewielkim kinie studyjnym, gdzie obowiązuje zakaz wnoszenia na salę jedzenia, (swoją drogą mają fajny napis: „Nie wnoś jedzenia, zapewniamy strawę duchową“) bilety są tańsze, a reklam nie uświadczysz. Dwa zwiastuny i początek filmu. Można? Można!
    Jako osoba, która nawet nie ogląda reklam w telewizji w trakcie filmu, tylko przełącza na inny kanał (tak, czasem zapominam wrócić na stację „wyjściową) jest to sytuacja dość irytująca. Idę do kina i jestem zmuszona oglądać tą sieczkę. Następnym razem odpuszczę, przyjdę pół godziny od rozpoczęcia seansu. Innego wyjścia nie ma.

    Reklamy to jednak nie wszystko. Jest jeszcze „lokowanie produktu“. Zazwyczaj ukazane w bardzo subtelny sposób. Kilkakrotne zbliżenie na kawę, którą pije rodzinka Boskich jest przecież takie normalne. Nawet superaparat Johnny’ego English’a to Lumix, a w siedzibie jego agencji co jakiś czas widać napis Toshiba. Wszystko poszło tak daleko, że  trudno sobie wyobrazić teledysk bez ukrytego produktu znanej marki. Nawet Rafał Brzozowski reklamuje w swoim klipie krem Nivea...
   
    Najlepszą płaszczyzną reklam pozostaje i tak sport. Obklejone parkiety, migające bandy, dmuchane balony, latające pod sufitem samoloty i wreszcie sam człowiek. To on stanowi najlepsze miejsce reklamowe. I tak widzimy w programie śniadaniowym sportowca obklejonego od stóp do głów logami sponsorów. Może trochę przesadzam, ale czy nie jest tak? Biedaczyna musi siedzieć w gorącym studiu w czapce, bo kontrakt...

    Trochę się rozpisałam, ale to „temat rzeka“. Niestety dzisiaj Isia przegrała. Szkoda, bo naprawdę walczyła. Jutro za to jeszcze większe emocje. Na początek mecz Jerzego Janowicza i znów między gemami zobaczymy astronautów rozmawiających o fugach w kosmosie. Za to wieczorem kolejne starcie siatkarzy, a w przerwie przy bliżej nieokreślonych dźwiękach znów wyskoczy nam wielbłąd przypominając, że „Czas na urlop“ . Eh...

Ola.

wtorek, 2 lipca 2013

Wimbledon

Od wczoraj w mediach, aż huczy na ten temat. Dlatego nie mogłam się powstrzymać, przed napisaniem o tym notki. W końcu z nagłówków gazet dowiadujemy się, że to "historyczna chwila polskiego tenisa". Naprawdę jest się z czego cieszyć. Polacy stanowią najliczniejszą nację w półfinałach tego najważniejszego turnieju tenisa. Za burtą już dawno znajdują się najwięksi faworyci- Rafael Nadal, Roger Federer, Maria Szarapowa, Wiktoria Azarenka... A Polacy nadal stoją na straży.


Zacznę od damskiej części naszej dumy. Dzisiejszy mecz Agnieszki Radwańskiej był chyba najlepszym jaki kiedykolwiek widziałam. Potrzebowała aż 8 piłek meczowych do zwycięstwa, ale najważniejsze, że się udało. Irytowali mnie komentatorzy, który rozpływali się nad umiejętnościami Chinki, gdy broniła kolejne "match point'y" Polki. Mówili, że niesamowicie ją takie akcje budują i dają wiarę. Tylko nie pomyśleli o tym, jak niszczy to Radwańską, że przez te ciągłe obrony może poczuć się bezsilna. Jednak Polka pokazała prawdziwą siłę i w tym przypadku okazało się, że aż do 8 razy sztuka. 
 Na dobrą sprawę, to u pań również mamy polski półfinał. Popularna Isia zmierzy się przecież z Sabine Lisicki- Niemką, polskiego pochodzenia. Co prawda znajduję się ona za Polką w rankingu WTA, ale niepokoić się o wynik pozwala fakt, że wczoraj pokonała ona wielką faworytkę i zeszłoroczną zwyciężczynię Wimbledonu- Serenę Williams. Jednak jestem pewna, że jeżeli Agnieszka zagra z taką pasją i skupieniem jak z Na Li, to zwycięstwo ma w kieszeni. A zwycięstwo Wimbledonu chyba nigdy nie będzie tak blisko...




A już jutro czeka nas bratobójczy bój o półfinał turnieju. Tak wiem, zabrzmiało jak polsatowska zapowiedź. ;) Z jednej strony serce się kraje, że podły los złączył dwóch Polaków w jednym meczu. Z drugiej strony mamy zagwarantowany półfinał. Jak mawia stare porzekadło: lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. 
W głębi duszy chciałabym, aby jutro wygrał Łukasz Kubot. Jest bardziej doświadczony, dłużej czekał na taki sukces. Jednak rozum podpowiada, że większe szanse na zwycięstwo w półfinale z Andy'm Murray'em, na którego najprawdopodobniej trafi jeden z Polaków, ma Jerzy Janowicz. Przecież już raz z nim wygrał, odnosząc swój życiowy sukces.

A wy na kogo stawiacie? Miłośnika kankana- Łukasza, czy żywiołowego Jerzyka? 

Niczym kibic na widowni londyńskich kortów, zajadam się truskawkami ze śmietaną, czekając na kolejne tenisowe emocje. ;) 
Ola.
(źródło zdjęć: wp.pl)