wtorek, 24 grudnia 2013

Świąteczne "must-see" + życzenia

Osobiście uwielbiam w święta zasiąść wspólnie z rodziną przed telewizorem i obejrzeć jakiś lekki film. Dlatego w tej notce chcę również Wam polecić kilka tytułów. Wszystkie z nich oczywiście oglądałam, bo jak inaczej mogłabym polecić. Nie znajdziecie tu żadnej części Kevina, bo na nim nie kończą się filmy świąteczne. A szczerze przyznam, że już mnie nudzi ta coroczna szopka z tym filmem. Najpierw wszyscy hejtowali, a jak chcieli przestać puszczać to na święta, okazało się, że wiele osób się nie zgadza... Ale do rzeczy.

LISTY DO M.
"Listy do M." to 15 bohaterów i 5 wyjątkowych historii rozgrywających się w zaśnieżonej, mroźnej Warszawie w trakcie jednego wyjątkowego dnia – wigilii Świąt Bożego Narodzenia. Jego magiczna moc połączy ze sobą losy bohaterów tej wyjątkowej komedii zmieniając ich życie już na zawsze. Czasem uciekamy od miłości choć pragniemy jej najbardziej na świecie. Uciekamy od świąt, choć w głębi duszy każdy z nas chciałby, jak dziecko, napisać w liście do mikołaja swoje najskrytsze marzenia. Dlatego to film dla wszystkich, którzy wierzą w miłość i dla tych, którzy już stracili nadzieję. Dla tych, którzy szukają wzruszeń, uśmiechu, pozytywnych emocji i zaskoczenia. Dla tych, którym znudził się grzeczny Święty Mikołaj. Dla tych, którzy lubią święta ale tylko od święta i dla tych, którzy mogliby żyć świątecznym nastrojem cały rok. Dla tych, którzy krzyczą "do diabła z miłością" i dla tych, którzy szepczą "chcę zakochać się już dzisiaj".

Oglądałam ten film w zeszłe święta i zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Naprawdę, zupełnie jakby niepolska produkcja :) Znakomicie wprowadza w klimat świąt. Przeczytałam wiele opinii, że jest to tania podróbka produkcji "To właśnie miłość". Szczerze to nie oglądałam tego drugiego filmu, więc trudno mi się odnieść do tego stwierdzenia. Nawet mój tata obejrzał ten film i to w dwa dni pod rząd, a skoro jest zagorzałym przeciwnikiem komedii romantycznych, no to o czymś to chyba świadczy ;) Jedyne nad czym ubolewam to fakt, że TVN zamiast poczekać do świąt, puścił ten film już kilka tygodni temu -,-

LAST MINUTE
"Pełne słońce, wypoczynek, palmy, piramidy, opaska all inclusive. I do tego wszystko za darmo! Wygrana wycieczka do Egiptu miała być dla Tomka, jego pełnej energii matki, nastoletniej córki i sprytnego syna przygodą życia. Tymczasem na lotnisku gubią ich bagaże, w hotelu dają zły pokój, w kuchni nie dają jedzenia, na domiar złego Tomek w hotelowym lobby przypadkowo spotyka licealną miłość z przyrośniętym do jej boku ideałem mężczyzny. Gorzej być nie może? Może! Organizator wycieczki plajtuje, konsulat uparcie milczy, a zawartość portfela topnieje w błyskawicznym tempie. A święta za pasem... Kiedy wakacyjny wyjazd zmienia się w komedię pomyłek, tylko jedno może uratować naszą rodzinę: polska fantazja. Skoro pomoc od organizatora nie przychodzi, rodzina Tomka bierze sprawy w swoje ręce. Cel jest prosty: zamiast koczować na lotnisku, trzeba zarobić na bilety powrotne do Polski."

Pozostając w temacie polskich filmów. Ten na pewno nie należy do tych górnolotnych. Jest kilka technicznych rzeczy, które mi się  w nim nie podobały. Jednak jest to ciepła komedyjka. Warto obejrzeć by przekonać się, że bez względu na wszystko rodzinne święta można zorganizować wszędzie. Nawet w Egipcie znajdą się grzybki do barszczyku... :P

WESOŁYCH ŚWIĄT
"Rodzinna komedia o zaciętej rywalizacji, skłóconych sąsiadach i radosnym świątecznym nastroju. Dla mieszkającego w małym amerykańskim miasteczku okulisty Steve'a Fincha (Matthew Broderick) święta Bożego Narodzenia to najważniejszy okres w roku. Mimo rodzinnych protestów, grudniowy kalendarz świetnie zorganizowanego Steve'a wypełniony jest wszystkim, co tylko możliwym - od dorocznej rodzinnej fotografii po uroczyste ubranie choinki i wspólne kolędowanie z sąsiadami. Plany Steve'a stają pod znakiem zapytania, kiedy do domu obok wprowadza się arogancki sprzedawca samochodów Buddy Hally (Danny DeVito). Buddy próbuję odebrać Steve'owi tytuł miejscowego Króla Świąt - chcę udekorować swój nowy dom lampkami tak by był widoczny z kosmosu! Między mężczyznami dochodzi do rywalizacji..." 

Jeden z moich ulubionych filmów! To taki mój odpowiednik Kevina. Mogłabym oglądać to co roku (i chyba właśnie tak jest). Naprawdę prześmieszne sceny, dzięki którym wręcz nie można powstrzymać się od śmiechu. No, ale tego można było się spodziewać po filmie z Danny DeVito. :)
Film można obejrzeć na TVP2 w wigilijny wieczór o godz. 21.35 oraz dzień później o 12.20.

W KRZYWYM ZWIERCIADLE: WITAJ ŚWIĘTY MIKOŁAJU!
"Clark Griswold mieszka z rodziną na przedmieściach Chicago. Chce urządzić bliskim wspaniałe Boże Narodzenie, jednak niemal na każdym kroku prześladuje go pech. Oprócz zaproszonych rodziców Clarka i jego żony Ellen, na rodzinnej uroczystości pojawiają się także niezapowiedziani goście: kuzyn Eddie  razem z małżonką, dwójką dzieci oraz niesfornym psem. Na święta przyjeżdżają również wuj Lewis i ciotka Bethany. Na domiar złego, choinkowe lampki nie chcą świecić, a Clark może nie dostać corocznej premii, która miałaby mu pomóc zrealizować rodzinne marzenia..."

Filmy z rodzinką Griswoldów to już klasyka komedii. Wszystkie części są świetne. Nie ważne, że oglądałam to już tyle razy, zawsze bawi do łez. :)
W telewizji do zobaczenia 25 grudnia o godz. 9.30 na TVN.

JA CIĘ KOCHAM, A TY ŚPISZ
"Lucy (Sandra Bullock) sprzedaje bilety w metrze. Codziennie rano siedząc w pracy obserwuje młodego, wyglądającego na bogatego mężczyznę (Peter Gallagher), w którym się po kryjomu podkochuje. Pewnego dnia Lucy ratuje życie swojemu "ukochanemu", który wpada pod pociąg. Niestety w wyniku wypadku popada w śpiączkę i trafia do szpitala. Tam dziewczyna poznaję rodziców mężczyzny, którzy biorą ją za narzeczoną syna."

Typowa komedia romantyczna o niesamowitym klimacie. Jak zwykle genialna Sandra Bullock. Propozycja dla romantyczek ;)

Korzystając z okazji pragnę złożyć Wam życzenia:
Życzę Wam zdrowych, pogodnych świąt Bożego Narodzenia, spędzonych w rodzinnej atmosferze. By spełniły się wszystkie Wasze najskrytsze marzenia i by każdy kolejny dzień obfitował w powody do uśmiechu! By magia tych świąt nie opuszczała Was przez cały nadchodzący rok i oby był on dla Was niezapomniany!

Ola.
(źródło opisów: filmweb.pl ; źródło zdjęć: google.pl)

czwartek, 12 grudnia 2013

Decoupage, czyli pomysł na niebanalny prezent.

Zima za pasem, dlatego, jak zapewne zauważyliście, postanowiłam zmienić nagłówek. Poprzedni przywoływał wspomnienia beztroskich wakacji. Mam nadzieję, że ten wam się podoba, gdyż również wykonałam go sama ;P

A skoro zima, to i święta. Dlatego kilka najbliższych postów poświęcę właśnie tematyce świątecznej. Każdy z nich będzie dotykał trochę innej dziedziny, ale wszystkie będą "krążyć" wokół Bożego Narodzenia.

No to zaczynamy! Każde kolejne święta, to problem prezentowy. Co kupić bliskim, by im się spodobało? Jeszcze większy problem to przygotowanie podarunku dla wylosowanej osoby z klasy. Chyba każdy zna to z autopsji. Nie dość, że prezent ma zaspokoić oczekiwania obdarowywanego, to jeszcze trzeba się zmieścić w odpowiedniej, ustalonej uprzednio kwocie. Do tego dochodzi chęć zaskoczenia innych prezentem na który nikt inny by nie wpadł. Dlatego w tym miejscu chciałabym wam zaproponować rękodzieło. Naprawdę nie jest to trudne, a efekty są niesamowite.

W zeszłym roku długo zastanawiałam się nad prezentem dla wylosowanej koleżanki z klasy. Książka? Banał. Kubek? No proszę... Skarpetki? ...
W końcu wpadłam na genialny pomysł. Postanowiłam zrobić dla niej szkatułkę ozdobioną techniką Decoupage. Niestety nie zrobiłam żadnego zdjęcia, ale wyszukałam na prawdę kilka ciekawych w internecie. Mam nadzieję, że posłużą wam za inspirację.

Od czego trzeba zacząć. Podstawowe wyposażenie do decoupagu nie jest zbyt okazałe. Ja zakupiłam cały zestawik na allegro i uważam, że to się najbardziej opłaca. Osobne kompletowanie, może kosztować nas kilka razy więcej. Co wchodzi w skład takiego zestawu?
1. Przede wszystkim farby akrylowe. Biała to podstawa. Drugi powinien być ciemniejszy do kontrastu. Ja posiadam brązowy i wykonuje nim wykończenia. Reszta według potrzeb i upodobania.
2. Serwetki. Oczywista oczywistość.
3. Klej do decoupagu. Potrzebny do przyklejania serwetki do powierzchni.
4. Werniks końcowy. Innymi słowy lakier do nadania naszej pracy finalnego blasku.
5. Pędzelki. Ja mam jeden zwykły, jeden płaski i jeden zakończony gąbeczką.
6. Gąbeczka do szlifowania lub papier ścierny. Do wygładzenia powierzchni.

Kiedy zdecydujemy się już co i jakim motywem ozdabiamy, należy wykonywać czynności wg kolejności. Najpierw przygotowujemy przedmiot, czyli malujemy go jasną farbą. Następnie przecieramy gąbeczką do szlifowania, by powierzchnia do dekorowania była czysta i gładka. Z serwetki należy usunąć dwie cienkie warstwy, tak by pozostała tylko ta kolorowa. Jest to ważne, gdyż bez tego serwetka pomarszczy się. Tak przygotowany materiał przykładamy do przedmiotu. Na pędzelek nakładamy trochę kleju i delikatnymi ruchami wygładzamy serwetkę od środka do zewnątrz, wypuszczając przy tym pęcherzyki powietrza. Pozostawiamy do wyschnięcia. Gdy jesteśmy już zadowoleni z wyglądu naszego przedmiotu, pozostaje już tylko nałożyć werniks końcowy. Należy to zrobić kilkakrotnie, by uzyskać jak najlepszy efekt.

To takie podstawowe informacje. Moja, wspomniana wcześniej, szkatułka ozdobiona była aniołkiem. Całość była biała, ale wokół obrazka wykonałam lekkie brązowe cienie. Ponadto tym samym ciemnym kolorem lekko pomalowałam kanty  i poniżej zatrzasku namalowałam za pomocą szablonu aniołki. Ja byłam niesamowicie zadowolona z efektu, mam nadzieje, że koleżanka, która go otrzymała również. Jedno jest pewne. Nikt nie chciał uwierzyć, ze zrobiłam to sama!
Jeśli nie chcecie poświęcać zbyt wiele czasu na rękodzieło, to polecam zrobienie kolczyków. Mogą to być zwykłe wkrętki. Sama takie posiadam. Są nieduże, więc zmieściła się na nie tylko jedna mała różyczka, ale efekt jest śliczny. No i największy plus. Na pewno nikt inny takich nie posiada!

Jak widzicie na zdjęciach, tą techniką można ozdabiać wiele rzeczy. Począwszy od drewnianych breloczków, po bransoletki, korale, doniczki, skończywszy na meblach. Istnieją nawet specjalne zestawy to ozdabiania lnianych toreb! Najlepsze w tym jest to, że możliwości są nieskończone. Bo przecież istnieją miliony wzorów serwetek!
Jeżeli nigdy nie próbowaliście swoich sił w decoupagu, to zachęcam! Po stworzeniu nawet najmniejszej rzeczy będziecie mieć niesamowitą satysfakcję.

Pozdrawiam; Ola.

(Żródło zdjęć: weheartit.com , tumblr.com)

sobota, 23 listopada 2013

Lektura to bzdura?

No właśnie, jak to jest. Przez ostatni czas mam w szkole istny maraton lekturowy. Kończymy omawiać jedną i znów zaczynamy nową. Romantyzm. Kto już przerabiał ten zrozumie. Dlatego coraz częściej zastanawiam się jaki jest sens omawiania tylu lektur.

Żeby było jasne. Naprawdę lubię czytać. Jest to dla mnie przyjemność i jedna z lepszych form spędzenia wolnego czasu. Jednak coraz rzadziej sięgam po książki, które czytam tylko dla siebie. Powodem może być (i na pewno jest) brak czasu. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać czy nie ma w tym odrobiny zniechęcenia. Męczę się czytając nie interesujące mnie lektury,a potem nie mam siły spojrzeć na jakąkolwiek książkę. U mnie jest to kwestia przestawienia i wiem, że jeśli "odstawie" lektury z przyjemnością będę "łykać" wybrane przeze mnie powieści. Jednakże są osoby, które nie przepadają za czytaniem. Co i rusz są organizowane jakieś akcje społecznościowe, które mają zachęcić rodaków do czytania. Ale jak oni mają czytać, skoro w szkole są wręcz do tego zmuszani. Jak wiadomo "z niewolnika nie ma pracownika", a większości z nas czytanie będzie się kojarzyć nie z przyjemnością, a z przykrym obowiązkiem. Smutne to.

Wiadomo, że lektury mają pouczać, pozwalają nam poznać realia minionych epok, itd. Jak już wspomniałam, aktualnie na polskim przerabiam romantyzm. Co za tym idzie utwory Mickiewicza nie są mi już obce. No i wiadomo, że wieszcz, że wielki patriota, że wybitny twórca... Ale... Czytając Dziady cz.III zamiast zachwycać się kunsztem literackim naszego Adaśka, miałam zgoła inne przemyślenie. No dobra, przyznam się bez bicia, że prawie jęczałam czytając po raz kolejny ta samą linijkę z nadzieją, że może w końcu ją zrozumiem, ale to nie ważne. Z przykrością muszę stwierdzić, że w pewnym momencie określiłam Mickiewicza jako obłudnego. No bo jak osoba, która siedziała sobie na emigracji, może kogokolwiek rozliczać z niepowodzenia powstania listopadowego. No dobra niby chciał wziąć w nim udział, ale przez rok nie mógł dotrzeć na tereny polskie. Więc jak może dawać złote rady i propagować postawę prometejską? Chyba nie do końca taki wniosek miałam wyciągnąć po przeczytaniu jego dzieła.


Mój kolejny problem- interpretacja. Ostatnimi czasy wypożyczam tylko książki z opracowaniem z tyłu. Powód? Nie chce mi się czytać całości i polegam na streszczeniu? Nie! Po prostu bez jego przeczytania nie jestem w stanie zrozumieć utworu. Czasami zastanawiam się niczym Keanu Reeves na memach: "A co jeśli autor miał inne przemyślenia, a my to źle interpretujemy?" Gdy męczę się nad zrozumieniem kolejnego arcydzieła literatury, nachodzi mnie nostalgia. Patrzę jaką lekturę tym razem przyniósł do domu mój młodszy i brat i tęsknie do książek, które czytałam w podstawówce. Wtedy oczywiście nie doceniała ich wartości, ale teraz patrze na to z zupełnie innej perspektywy. Bo według mnie najpiękniejsze są książki z morałem. Te które uczą jak żyć (lub jak nie żyć) by być lepszym człowiekiem. I tak wspominam przepiękne "Spotkanie nad morzem", wzruszających "Chłopców z Placu Broni" czy choćby ponadczasowego "Małego Księcia". To były lektury!


Jednakże dzisiaj rano zrozumiałam, że lektury mogą się do czegoś przydać (oprócz zdania matury oczywiście). Otóż oglądając "Pingwiny z Madagaskaru", usłyszałam takie oto słowa: "Jestem jak ten Wallenrod. Jestem zakonspirowanym zbawcą." Wypowiedział je oczywiście król Julian, któremu jestem dozgonnie wdzięczna za udowodnienie mi, że czytanie lektur jednak przydaje się w życiu codziennym. :P

Na koniec perełka, co prawda z opracowania, ale którą zachowam w sercu na zawsze. "[...] Kordian rzuca się na chmurę, która przenosi go z Mont Blanc na ziemię polską." Myślisz, że to science fiction, a tak naprawdę to dramat romantyczny. Wiecie który dokładnie

? ;D

Tak trochę pół żartem, pół serio, ale pytanie z tematu zostawiam Wam. Jestem ciekawa co Wy o tym wszystkim sądzicie. Może ja jak zwykle trochę przesadzam. Piszcie w komentarzach wasze opinie.

Jeśli macie instagrama to zachęcam do zaglądania na mój profil: http://instagram.com/iskaria
Piszcie swoje nicki, a chętnie "zaserduszkuje" wam parę zdjęć. 
Mam nadzieję, że teraz znajdę więcej czasu na pisanie. Tymczasem pozdrawiam Was cieplutko.

Ola.

PS.:
Właśnie dzisiaj rozpoczął się zimowy sezon w skokach narciarskich. Chłopaki naprawdę dają radę, dlatego zachęcam was do oglądania. :D

(źródło zdjęć: glosywmojejglowie.pl ; demotywatory.pl)

sobota, 2 listopada 2013

Tauron Basket Liga

O jacie, jacie. Ale mnie tu dawno nie było. No to teraz jedno wielkie PRZE-PRA-SZAM.  Wymówka mojej nieobecności zawiera się w jednym, ale jakże wymownym słowie "szkoła". Na pewno wszyscy wiedzą, o co chodzi. ;P

Przez ten okres od wakacji, trochę się pozmieniało. Coś się skończyło, coś się zaczęło. Wystartowały polskie sportowe ligi. Jestem pewna, że wszyscy wiedzą o PlusLidze. Wszyscy ekscytują się siatkówką, w każdy weekend jest kilka meczy w tv. Ale czy ktoś kiedyś słyszał o TBL? Czy ktoś tu interesuję się polską koszykówką? 

Mówiąc "polska koszykówka" pewnie większość z was myśli o Marcinie Gortacie. Hmmm... Przecież on gra w NBA. A teraz coś co większość z was może zaskoczyć: W Polsce istnieje ekstraklasa koszykówki. No dobra, może nie jest to zbyt wysoki poziom, ale niektóre mecze to prawdziwe perełki i naprawdę jest na co popatrzeć.

To może najpierw kilka informacji ogólnych:
PLK- jest to skrót od Polska Liga Koszykówki. W jej ramach rozgrywa się TBL, czyli Tauron Basket Liga (innymi słowy ekstraklasa koszykarzy). W jej ramach rywalizuje 12 drużyn, którymi są (w kolejności alfabetycznej):
Anwil Włocławek
Asseco Gdynia
AZS Koszalin
Energa Czarni Słupsk
Kotwica Kołobrzeg
PGE Turów Zgorzelec
Polpharma Starogard Gdański
Rosa Radom
Stabill Jezioro Tarnobrzeg
Stelmet Zielona Góra
Trefl Sopot
WKS Śląsk Wrocław.


Osobiście pochodzę ze Słupska i od ładnych paru lat kibicuję Czarnym. To co się dzieję u nas na trybunach, w czasie wyjątkowo emocjonujących meczy, jest po prostu nie do opisania. Ponadto na każdy mecz większość kibiców na trybunach ubrana jest w czerwone koszulki. Ta akcja trwa nieprzerwanie od kilku sezonów. Podejrzewam, ze to właśnie My zapoczątkowaliśmy tą ideę ubierania jednokolorowych t-shirtów na mecze drużyny.  Ostatnio widziałam coś takiego podczas meczu Skry.

Koszykówka to chyba najbardziej nieprzewidywalny sport. Nieraz byłam świadkiem tzw. buzzer beater'ów, czyli celnych rzutów w ostatniej sekundzie meczu, decydujących o zwycięstwie danej drużyny. Chyba nigdzie indziej sekunda nie znaczy tak wiele. Takie zakończenia powodują palpitacje serca u kibiców, ale następująca po tym radość, jest nie do ogarnięcia. Odsyłam was do filmiku, gdzie mój ulubiony koszykarz- Paweł Leończyk zdobywa zwycięskie punkty równo z syreną końcową. Obczajcie tą radość kibiców ;) (Zalecam oglądać od 3 minuty):

Koszykówka to jedyny taki sport, gdzie nawet prowadząc 20 punktami w połowie meczu, nie można być pewnym zwycięstwa. Przykład? Czarni Słupsk podczas meczu o brązowy medal prowadzili przez cały mecz, aby pod koniec doprowadzić do nerwowej końcówki. W rezultacie na kilkanaście sekund przez końcem, drużyna przeciwna miała szansę wygrać całe spotkanie.  Wszystko skończyło się szczęśliwie dla Nas- Czarnuchów. To co działo się po końcowej syrenie było niesamowite. Wszyscy cieszyli się jak dzieci. Do dziś wspominam ten dzień, jako najpiękniejszy w życiu. Polecam obejrzeć wam również ten filmik, w którym gościnnie wystąpiłam ;) Zobaczcie do końca i znów zwróćcie uwagę na kibiców.


 
 Koszykówka, to na pewno  sport pełen emocji. Bardzo chimeryczny. Potrafi sprawić, że w jednej sekundzie trafisz ze sportowego nieba do piekła. Sport w którym twój każdy najmniejszy błąd, może mieć znaczenie. Każdy punkt jest na wagę złota. Każda akcja jest inna. W meczach nie można mówić o faworycie. Właśnie za to kocham tę sport!

Esencja koszykówki i kibicowania:


Dlatego jeśli kiedykolwiek będziecie mieli taką możliwość, to zachęcam was do obejrzenia meczu TBL w telewizji. W każdy weekend Polsat Sport News transmituje jeden mecz. Nie zawsze są to drużyny z górnej półki, a co za tym idzie widowisko może nie być zadowalająca. Jednak większość meczy to walka i emocje do końca.

Zainteresowanych odsyłam na stronkę: plk.pl

Pozdrawiam; Ola.
PS.:
Zachęcam do stałego kontaktu ze mną poprzez stronę: twitter.com/RozmarzonaOna

środa, 28 sierpnia 2013

Poradnik pozytywnego myślenia

Poradnik pozytywnego myślenia. Tytuł ten większości kojarzy się z filmem. Nie każdy jednak wie, że scenariusz do niego powstał na podstawie książki Matthew Quick'a.

Zacznijmy od początku:
Był chłodny styczniowy wieczór. Posiadająca stan podgorączkowy zamiast energii, wpadłam na pomysł obejrzenia jakiegoś ciekawego filmu. Na jednej ze stron internetowych odnalazłam nominowany do Oscara ("skoro nominowany to pewnie będzie fajny") "Poradnik pozytywnego myślenia". Jego premiera miała być w kinach dopiero za kilka tygodni, co bardzo mi się spodobało, gdyż zawsze lubię być "do przodu". Następnie przeczytałam:

"Pat Solatano (Cooper) nie jest zwykłym facetem i ma papiery, którymi może to udowodnić. Po ośmiu miesiącach terapii wraca do rodzinnego domu, by zacząć od nowa w ramach filozofii "pozytywnego myślenia". Jego konsekwentna strategia zmienia się, gdy poznaje intrygującą dziewczynę z sąsiedztwa, Tiffany (Lawrence). Wzajemna niechęć pary ekscentryków przeradza się w niespodziewaną więź, a wszystkie dotychczasowe plany mogą stać się jedynie nieważnymi wspomnieniami."

Zahipnotyzowana, spoglądającymi na mnie z fotografii plakatu, oczami Bradleya Coopera, postanowiłam rozpocząć projekcję. Z każdą kolejną minutą zastanawiałam się, czy chodzi aby na pewno o "te Oscary". Nie wiedziałam czy te postrzeganie to wina mojego słabego samopoczucia, czy w tym filmie naprawdę nic się nie działo. Ostatecznie wymiękłam po godzinie oglądania, stwierdzając, że jak dotąd nic się nie dzieje. Jednak obiecałam sobie, że następnego dnia dokończę, bo wierzyłam, że akademia nie mogła się mylić dając temu tytułowi aż 8 nominacji.
Kolejny dzień. Kolejna godzina filmu. Ku mej uciesze w końcu nakreśliła się jego akcja. Jednak daleko było jej do żywiołowej. Ostatecznie film oceniłam na 7/10, stwierdzając, że jest całkiem przyjemny (?). Stan zahipnotyzowania chyba dalej nie opuszczał. ;) No i muszę przyznać, że uwiodła mnie scena tańca. Najlepsza w całym filmie! Zobaczcie sami:



Kilka miesięcy później na półce z nowościami Empiku zobaczyłam książkę "Poradnik pozytywnego myślenia". Znowu te błękitne oczęta. Od razu wiedziałam, że muszę ją mieć. Po jakimś czasie mama zakupiła mi ją na promocji w Lidlu. No bo gdzie lepiej kupować książki? ;)
Zabrałam się do czytania. Lektura od razu mnie pochłonęła. Miałam wrażenia, że główny bohater opowiada mi o swoim życiu. Jest to zasługa lekkiego języka. Książka jest zabawna, ale skłania do refleksji. Na szczęście nie w "brutalny" sposób, jeśli mogę to określić. Do puenty dochodzi sam czytelnik. Według mnie świetnym urozmaiceniem jest rozdział "Mój montaż ujęć". Różni się od pozostałych. Pat wpada na pomysł, że przygotowania do turnieju tanecznego, opisze jedynie fragmentarycznie. Ma to przypominać
część filmu. Z resztą niech sam wam to wytłumaczy:
"[...] zaczynając pisać tę część, przypominam sobie, że kiedy w każdym ze swoich filmów Rocky musi stać się lepszym bokserem, pokazywane są ujęcia, jak robi pompki na jednej ręce, biega po plaży, zadaje ciosy półtuszom w rzeźni, biega po schodach muzeów sztuki [...] - wszystko przy dźwiękach jego przewodniej piosenki, która być może jest nawet najlepszą piosenką na świecie "Gonna Fly Now". W filmach o Rockym wystarczy kilka minut, by oddać tygodnie, a mimo to publiczność doskonale rozumie, że wypracowanie umiejętności bokserskich kosztowało Rocky'ego wiele wysiłku, chociaż tak naprawdę zobaczyliśmy tyko kilka urywków morderczo trenującego włoskiego ogiera."
Czytając tę część czułam się jakbym naprawdę oglądała film. Oczywiście cały czas nuciłam sobie muzyczny motyw Rocky'ego. ;)
Fragmenty, gdy Pat z rodziną kibicuje ukochanej drużynie, czyli Orłom przeniosły mnie na stadion. Sama chciałam zacząć krzyczeć O-R-Ł-Y! I to jest w tej książce najlepsze. Wszystko jest tak realistycznie opisane. Przez te kilka dni Pat stał się moim przyjacielem ;)

Podsumowując.
Gdybym najpierw przeczytała książkę, a dopiero potem obejrzała film, ekranizację oceniłabym jako "beznadzieję". Teraz wydaje mi się on bardzo płytki z typowo Hollywoodzkim zakończeniem. Tymczasem w książce wygląda to trochę inaczej i do tego Pat wyciąga takie piękne wnioski ze swojego życia i życia innych. Na zakończenie, aż się wzruszyłam.
Dlatego jeżeli, ktoś zamierzał obejrzeć film, to błagam niech najpierw przeczyta książkę!

Na koniec anegdotka:
*siedzę zaczytana na działce*
Ciocia: "Co czytasz?"
Ja: "Poradnik pozytywnego myślenia"
Ciocia: "Wierzysz w takie bzdury?"
Ja: "Przecież to fabuła. Na podstawie tej ksiązki nakręczili film."
...

W razie pytań odsyłam tutaj: http://ask.fm/RozmarzonaOna
Ujawniłam się także na instagramie ;) http://instagram.com/iskaria#


Zobaczycie, jeszcze kiedyś zatańczę z Bradley'em. ;)
Kłaniam się w pas.
Ola.

Ps : Dzisiejszy post sponsorował Bradley Cooper. ;)

(Źródło zdjęć: google.pl)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Zakopane

Tak, wróciłam już do domu. ;) Jak zwykle bardzo ciężko jest mi ponownie powrócić do codzienności. Pewnie jeszcze przez dłuższy czas będę rozpamiętywać mój wyjazd. Muszę to przyznać- kocham Zakopane i polskie Tatry! Tak bardzo nie chciałam wracać. Mimo, że miałam już dość tłumów na Krupówkach, malkontentów z kijkami na wąskich kamienistych szlakach i... bolących nóg. ;p

Długo zastanawiałam się czy po przyjeździe zrobić normalną notkę czy o pobycie w górach. Zdecydowałam się na to drugie, choć pewnie dla was jest to mniej ciekawe. Jednak jest to okazja na miłe powspominanie.
Z resztą chcę zrobić reklamę pięknym regionom Polski, bo jak mawia klasyk "Cudze chwalicie, swego nie znacie..." Nic bardziej mnie nie denerwuje jak stwierdzenie, że w górach nie ma nic ciekawego. Ja w Zakopanem byłam już 4 rok z rzędu i mam nadzieję, że nie ostatni. Mam jeszcze mnóstwo szlaków do przejścia ;)

Dobre, bo polskie:
  Ząb


Widok z czyjegoś podwórka w Zębie. To ja jadę 14 godzin przez całą Polskę, żeby zobaczyć takie widoki, a ktoś widzi je codziennie rano z okna? Życie jest takie niesprawiedliwe...
Niestety Kamila Stocha w Zębie nie spotkałam. ;p

Dolina Pięciu Stawów
9 i pół godziny wędrówki. Wypite ponad 2 litry wody "na głowę". Niewspółpracujące ze mną kolano. Dla takich widoków warto!

Taka ścieżka. Miliardy kamieni. Niektóre ruchome. Czasami trzeba było trzymać się pazurami by wejść do górę. Jak jeszcze dodam, że wybrałam się tam z pieruńsko bolącym przy każdym ruchu kolanem, to weźmiecie mnie za kompletną wariatkę. ;)


Prawie półmetek drogi. Widok na Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami.


Dolina Pięciu Stawów Polskich widziana z góry. Stąd już tylko z górki do schroniska, a potem powrót też cały czas w dół.  

Siklawa. No może nie jest to Wodospad Iguazu, ale też się ładnie prezentuje ;)

Czerwone Wierchy - Kondracka Kopa


Podczas gdy wszyscy przeżywają łańcuchy na Giewoncie, na szlakach jest bardzo wiele takich miejsc w których ich nie ma, a byłyby bardzo pomocne. Czasem trzeba iść podpierając się 4 kończynami, a czasem dodatkowo i 4 literami. Jednak znów- czego się nie robi dla takich widoków. ;)

Giewont widziany z drugiej strony. Patrząc z miasta mogłoby się wydawać, że to jedna góra. W rzeczywistości szczyt z krzyżem i tzw. Giewont Długi dzieli dość duża szczelina.

  
Schodząc z Kondrackiej Kopy miałam okazję poprzyglądać się Giewontowi. Jak widać na zdjęciu przy wejściu na szczyt jest gigantyczna kolejka. Nigdy tego nie zrozumiem, bo czemu akurat tam ludzie się pchają? Że niby ładny widok na Zakopane? Wchodząc na Kopę po Czerwonych Wierchach podziwiałam Zakopane z góry przez całą drogę. Z drugiej strony miałam piękny widok na Słowackie Tatry. Sama Kopa jest nawet wyższa od Giewontu, bo ma 2005 m n.p.m.Podobno w tym roku na Giewoncie porządku pilnowali wolontariusze, bo było tylu ludzi.

Na luzie

 
Czas gorszej pogody przeznaczyliśmy na odpoczynek i leniuchowanie. Wybraliśmy się na skocznie by "zarezerwować" miejsca na zimę. Bystre oko dojrzało ślady małyszomanii. Ta skocznia wciąż pamięta Orła z Wisły... ;)

W jedyny dzień w którym mogłam się wyspać, bo nie trzeba było iść na szlak a słońce nie świeciło w okno, i tak wstałam przed 8. Powód? Trening kadry B na Wielkiej Krokwi. Dla większości z was pewnie nie byłoby w tym nic ciekawego, ale ja uwielbiam skoki. Po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć skoki na żywo. Stwierdziłam, że chłopaki nie wiedzą co to strach. Pod koniec zaczął padać deszcz i gęsta mgła pokryła skocznię. Komentarz Grześka Miętusa (jegomość na zdjęciu) po skoku w takich warunkach: "Ale hardcore! Jak leciałem to dopiero 90 metr widziałem". Oczywiście wszystko z szerokim uśmiechem. Serio? Ja bym nawet na belce się bała usiąść.

A tu taka nowość. Restauracja mieszcząca się tuż obok chińskiej (i myślę, że to wszystko tłumaczy). To miasto nie przestanie mnie zadziwiać ;)


Oczywiście to tylko namiastka tego co widziałam i gdzie byłam. ;) Wybrałam najbardziej interesujące zdjęcia, ale fotografką nie jestem. ;p Jedno jest pewne. Za rok muszę jechać znów. Choć może uda się szybciej. Zamarzyłam sobie wyjazd na Puchar Świata w skokach narciarskich w Zakopanem. Wszystko jest na dobrej drodze, aby spełniło się to marzenie. I nie ważne, że do Zakopanego mam ponad 14 godzin drogi. I tak kocham tam jeździć!

Ola.


piątek, 9 sierpnia 2013

Pozdrowienia!

Mogłoby sie wydawać, że od pewnego czasu zaniedbuję bloga. Korzystając z chwili wolnego czasu spowodowanego burzą,  chcialabym się usprawiedliwić. :) Brak nowych notek spowodowany jest moim wyjazdem. Aktualnie przebywam w Zakopanem. Dostęp do internetu mam tylko w telefonie. Dlatego też nie zaglądam na wasze blogi. Jednak obiecuję,że nadrobę wszystko po powrocie do domu.
Tymczasem pozdrawiam wszystkich i każdego z osobna z jak zwykle przepieknych polskich Tatr!
Ola.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Bates Motel

Dawno mnie tu nie było. Przepraszam.

Przeglądając wasze blogi często widzę notki poświęcone serialom. Szczerze się przyznam, że nie jestem fanką takich odcinkowych produkcji. Podczas roku szkolnego czasem nie mam czasu obejrzeć kolejnego epizodu i tak zaprzestaję oglądać w ogóle. Nawet przestałam oglądać House'a nad czym ubolewam ;/ 


Jednak w kwietniu moją uwagę przyciągnął jeden z reklamowanych seriali. Bates Motel. Zaczęłam oglądać na 13th Street Universal. Oczywiście nie wytrwałam do końca emisji wszystkich odcinków. Serię dokończyłam dopiero tydzień temu, oglądając w internecie. ;)

Chyba każdy słyszał o Alfredzie Hitchcocku. Jednym z jego najbardziej znanych filmów jest thriller "Psychoza". Opowiada on o losach kobiety, która zatrzymuje się w mało uczęszczanych motelu. Napięcie rośnie, gdy jego właściciel zaczyna się dziwnie zachowywać...
Zastanawiacie się co to ma wspólnego z serialem. Otóż miejsce w którym rozgrywa się jego akcja to właśnie "The Bates Motel", nad którym pieczę sprawuje niejaki Norman Bates.
Scenarzyści serialu postawili sobie pytanie: Co spowodowało, że Norman stał się takim człowiekiem. I tak cofamy się do czasów jego młodzieńczego, można by rzecz nastoletniego, życia.

Akcja rozpoczyna się, gdy Norman wraz z matką Normą (!) przeprowadzają się do małego miasteczka. Ma to miejsce po tajemniczej i dziwnej śmierci Batesa seniora. Norma kupuje stary motel i mieszczące się obok niego domostwo. Chcę zacząć tam nowe szczęśliwe życie, ale nic nie idzie po jej myśli. Już pierwszego dnia dochodzi do morderstwa. Od tego momentu matka z synem będą chcieli zrobić wszystko, aby ich motel odzyskał dobre imię. Czy im się to uda?

Norman i Norma Bates

W serialu znajdziemy wiele zwrotów akcji. Gdy już wydaję nam się, że wszystko co najgorsze już za rodziną Batesów, a wszystkie "ciemne sprawy" zostają rozwiązane, na horyzoncie pojawia się tajemniczy mężczyzna z pokoju nr 9. Część odcinków może się wydawać nudna i monotonna podczas oglądania. Jednak zawsze na końcu takiego z pozoru beznadziejnego epizodu, pojawia się tzw. petarda. 

Vera Farmiga i Max Thieriot
Godna pochwały jest gra aktorów. W główną rolę wciela się Freddie Highmore. Aktor znany z wcielenia się w postać Artura z krainy Miminków oraz Charliego z fabryki czekolady. Według mnie świetnie zagrała Vera Farmiga, serialowa Norma.   Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem. Część z was może kojarzyć ją z roli matki w filmie "Chłopiec w pasiastej piżamie". Jak dotąd to jedyna produkcja z jej udziałem, którą obejrzałam, ale muszę "sięgnąć" po więcej. W roli brata Normana zobaczymy przystojnego Maxa Thieriota. Jako nastolatek wystąpił on w filmie "Pacyfikator."

Pierwsza seria liczy sobie 10 odcinków. Wszystkie w wersji z lektorem dostępne są w internecie. Aktualnie trwają prace nad 2 sezonów, którego premiera będzie w przyszłym roku. Już nie mogę się doczekać!

Polecam wam ten serial na długie, leniwe wieczory.



Jeżeli chcielibyście, trochę się o mnie dowiedzieć lub po prostu ze mną trochę popisać to zapraszam na mojego twittera: https://twitter.com/RozmarzonaOna . W tym samym celu możecie zaglądać tu: http://ask.fm/RozmarzonaOna

Pozdrawiam; Ola.

(Źródło zdjęć: tumblr.com)

wtorek, 23 lipca 2013

British people, what are you doing?

Narodziny królewskiego dziecka. Rzecz, która w ostatnim czasie najbardziej mnie irytuje. Może poza odwołaniem "super meczu", przez "wielką" Barcę. Chociaż nie, jednak nie. 
To przykre, że jakieś dziecko oddalone ode mnie tysiące kilometrów tak bardzo mnie denerwowało i to jeszcze przed narodzinami. Ale czy nie jest tak? Nie oglądam serwisów informacyjnych, ale i tak co rusz gdzieś o tym słyszę. Boję się, że jeśli otworzę lodówkę wyskoczy mi z niej księżna Kate z berbeciem na rękach. A to dopiero początek!

WIELKA BRYTANIA
Absolutnie nie rozumiem tego narodu. Rodzina królewska posiada tam status: "Panuje, ale nie rządzi."  Pełni funkcję reprezentacyjną. Taka bardzo droga atrakcja turystyczna.Swoje ogromne posiadłości z liczną służbą utrzymuje z pieniędzy podatników. Wyobrażacie sobie taką sytuację w Polsce? Ja jakoś nie mogę. ;)
I właśnie tu dziwię się najbardziej. Ja rozumiem szacunek do tradycji i tego typu rzeczy. Jednak nie mogę pojąć tego co działo się przez ostatnie kilka miesięcy w Londynie. Ludzie wręcz oszalali na punkcie nienarodzonego jeszcze potomka Kate i Williama. Mnożyły się różnego rodzaju pamiątki i bibeloty. Oczywiście wszystko w dwóch wariantach: różowy dla dziewczynki, niebieski dla chłopca. Jakby tego było mało różne firmy organizowały zakłady dotyczące imienia przyszłego następcy tronu... (Patrz: zdjęcie powyżej. Swoją drogą ciekawa propozycja imienia Pocahontas. ;D )
Wreszcie gdy termin porodu zaczął się zbliżać tłumy wyszły na ulicę. No może niedosłownie. Wszyscy wyczekiwali godziny zero, którą miał być moment pierwszego oddechu królewskiego potomka. Pod miejscem przebywania księżnej Kate rozstawiły się kamery stacji telewizyjnych. Nie tylko z Wielkiej Brytanii, ale nawet z Australii. Reporterka z uśmiechem na twarzy oznajmiła, że to "normalne, że tu jesteśmy". Na nagrodę zasługuję pani, która w telewizji dumnie prezentowała swoje ciasto z napisem: "Kate pośpiesz się. Czekamy już 12 dni." Seriously?
Widząc zdjęcia tłumów pod Buckingham Palace mam ochotę krzyknąć: "Brits, wat r u doin? Brits! Stahp!"

POLSKA
Oczywiście każdego dnia na każdym kanale, krótka relacja o tym, że Kate jeszcze nie urodziła. Dla bardziej zainteresowanych film dokumentalny o królewskich dzieciach. Czy coś mnie ominęło i staliśmy się zależni od brytyjskiej monarchii? Jeżeli nie, to niby czemu muszę słuchać codziennych doniesień o stanie ciąży księżnej. I to w telewizji publicznej. Teraz tylko czekam na relację na żywo z wyjścia ze szpitala. -.-


Wiem. Trochę marudzę. Może nawet więcej niż trochę. Wszystko wygląda tak jakby od tego dziecka zależał los całego świata. Teraz po urodzinach nastąpi zdwojona dawka newsów z Londynu. Setki zdjęć z ukrycia, gdybanie o imieniu, zastanawianie się nad marką ciuszków... Chyba czas schować się w bunkrze. ;d

Pozdrawiam; Ola.

(Źródło zdjęć: knowyourmeme.com)

czwartek, 18 lipca 2013

Tytuł tytułowi nierówny


Ile razy patrząc na polskie tłumaczenia filmów przecieramy oczy ze zdumienia. Z ciekawości postanowiłam zebrać te najbardziej kreatywne. Przy okazji mogłam zastanowić się czym kierowali się tłumacze.

Na początek klasyk. Amerykański film „Die Hard” znany w Polsce jako „Szklana pułapka”. Nie moglibyśmy tu nic zarzucić tłumaczom, a wręcz przeciwnie nawet pochwalić. Tytuł nawiązuje przecież idealnie do fabuły. Tylko nikt nie przewidział kolejnych 4 części tego megahitu z Brucem Willisem. O ile oryginalny tytuł będzie pasował do każdej przygody bohatera, to polski już niekoniecznie.
Podobnie rzecz ma się z „Hangover”. Film o nazwie „Kac”? Hmm... Przyznajcie nie brzmiałoby to zbyt dobrze. Dlatego wymyślono „Kac Vegas”. Świetne. Tylko amerykańscy twórcy znów jakby na złość postanowili nakręcić kolejną część. No i mamy „Kac Vegas w Bangkoku”. Osobiście uważam, że lepszym tytułem byłby „Kac Bangkok”. Nawiązujący do pierwszej części i unikający słowa Vegas w filmie który, oprócz wspomnień bohaterów, nic z tym miastem nie ma do czynienia. Jednak co z 3 częścią, która nie dzieje się w żadnym konkretnym miastem. „Kac: Ostateczne starcie.”? „Kac: Ostatni rozdział”? NIE! Dlatego mimo wszystko już lepsze te nasze Kac Vegas.

W niektórych przypadkach, tłumacze na siłę chcą być lepsi od twórców filmu. Zmieniają tytuły na bardziej ogólnikowe. Strasznie mnie to irytuje.
I tak mamy „Więźnia nienawiści” przekształconego z „American History X”. Niektórzy twierdzą, że to polski tytuł jest bardziej trafiony. Jednak nie taki był tytuł wypracowania napisanego przez brata głównego bohatera. Wypracowania,  którego treść opowiada film.
Następny przykład, to jeden z moich ulubionych filmów. Oryginalny tytuł to „Butterfly on a Wheel.” Nawiązuje on do kwestii jednego z bohaterów, czyli bezpośrednio do fabuły. Dość nietuzinkowy tytuł. Tak jak film! Za to u nas figuruje pod nazwą „Godziny strachu”. Można tak nazwać każdy średniej klasy niskobudżetowy film sensacyjny.
Inne przykłady:
„Million Dollar Baby”- film o dziewczynie, która za cel stawia sobie zarobić milion dolarów dzięki staniu się zawodową bokserką – „Za wszelką cenę”.
„Elvis has left the building” – komedia, gdzie wiele wątków nawiązuje do postaci Elvisa Presleya – “Zabójcza blondynka”.
„Cold Mountain” – miejsce akcji przepięknego melodramatu o wojnie secesyjnej zamienione po prostu na ogólnikowe „Wzgórze nadziei.” Niby subtelna zmiana, ale po co w ogóle było zmieniać?
„White House Down” – o ataku terrorystycznym na Biały Dom – „Świat w płomieniach”.


Niby dobrze przetłumaczony został tytuł „Reguiem for a dream”. „Requiem dla snu”. Jednak wszyscy wiedzą, że „dream” to angielski homonim, i może oznaczać również „marzenie”. Czy w tym przypadku do kontekstu filmu bardziej nie pasowałby tytuł „Requiem dla marzenia”?

Przeglądając bazę filmweb.pl, natknęłam się wczoraj na film „Orbitowanie bez cukru”. Nawet nie wiem co to ma znaczyć i co to jest w ogóle jest orbitowanie, ale nie w tym rzecz. Słysząc kiedyś ten tytuł wyobrażałam sobie słodką komedyjkę, gdzie blond nastolatki jeżdżą na różowych rolkach, żując jednocześnie gumę Orbit. Tymczasem jest to „Portret pokolenia lat 90-tych na przykładzie grupy przyjaciół, którzy po ukończeniu studiów próbują odnaleźć się w dorosłym świecie.” Taka skucha. Jak się okazuje nie tylko moja. Tytuł oryginalny brzmi „Reality bites”. W wolnym tłumaczeniu „Rzeczywistość daje się we znaki”. Może tytuł w takiej formie nie byłby zbyt dobry, ale fajnie by było gdyby chociaż choć trochę do tego nawiązywał.

I tak największą perełką, która wywołuje śmiech kolejnych pokoleń pozostaje „Dirty dancing” czyli rodzimy „Wirujący seks”. Wolę nie wiedzieć co tłumacz miał na myśli. Na szczęście, po latach film funkcjonuje u nas tylko pod oryginalnym tytułem.

Przykłady można mnożyć. Powyższe zebrałam w ramach ciekawostki.
A jaki wy znacie?

Ola.

wtorek, 16 lipca 2013

Zakopane odkopane

Było o kilku filmach, więc teraz czas na książkę. W międzyczasie przeczytałam inną, ale nie była godna polecenia ;) 
Na kilka tygodni przed kolejnym wyjazdem do Zakopanego przeczytałam książkę autorstwa dwóch przyjaciółek, mieszkanek tego podgórskiego miasteczka. Są nimi dziennikarki Paulina Młynarska (znana z programów w TVN Style) oraz Beata Sabała-Zielińska (związana z radiem ZET). Cały tytuł brzmi następująco: "Zakopane odkopane. Lekko gorsząca opowieść góralsko-ceperska".

Na początek, standardowo, fragment z okładki:
"Zakopane Odkopane to pierwsza tak lekko i dowcipnie napisana książka o Zakopanem. O mieście, gdzie turystyka zabija oryginalność, bogaci stawiają wielkie gargamele, a kłótnie górali kończą się zamknięciem stoku na Gubałówce. Autorki „odkopują” cudowne miejsca, w których bywał Witkacy, a doktor Chałubiński leczył wielkomiejskich pacjentów. Tytuł książki wymyślił sam Wojciech Młynarski, który w Zakopanem napisał niejedną piosenkę.
Czego nie kupować pod Gubałówką? Kim jest Pan Rysio z kawiarni Europejska? Dlaczego w obecności górali lepiej nie śpiewać „Góralu, czy ci nie żal”? Jak bawił się półświatek pod Tatrami? Dlaczego miś na Krupówkach ma białe futro? Czy przez halny górale popełniają samobójstwa?... Odpowiedzi na te pytania i dużo, dużo więcej znajdziesz w tej książce."
(źródło: lubimyczytac.pl) 

Książka została wydana przez wydawnictwo Pascal, znane głównie z różnego rodzaju przewodników. Jednak ta książka do nich nie należy. Obfituje w wiele, często zabawnych, opowieści o mieszkańcach. Znajdziemy tu również ciekawie nakreślony rys historyczny. Autorki polecają również wiele miejsc wartych zobaczenia. Bardzo ważną część książki stanowi kilka wkładek fotograficznych wewnątrz. Większość zdjęć podpisana jest cytatem do którego się odnosi. Na końcu znajdziemy spis najważniejszych adresów m.in. ośrodków sportowych, restauracji, pensjonatów, schronisk, cukierni... Wszystkie miejsca najważniejsze dla turysty.

Autorki dużą część książki poświęcają kulturze góralskiej. Zwyczajom, kuchni, modzie. Wiele stronic poświęcają artystycznej duszy Zakopanego. Przywołują najznamienitszych twórców, wymieniają ich dzieła. Są ludzie i ludzie, jednak moim zdaniem większość przyjezdnych nie jedzie w góry by zwiedzać galerie sztuki. Dlatego jedyne czego zabrakło mi w tej książce to bardziej obfitych opisów najpiękniejszych zakątków Tatr. Miejsca w które warto się wybrać, gdzie trasa nie jest wymagająca a krajobrazy malownicze. Tak by przeciętny ceper zdawał sobie sprawę, że Tatry to nie tylko Morskie Oko, Gubałówka, Nosal i Kasprowy (oczywiście kolejką).

Nie brak także anegdot. Jako przykład podam wam cytaty górali, mieszkających w "Hameryce". Takie angielsko-góralsko-polskie łamańce:
"Jasiek, luknijze przez windoł, czy nasa kara jesce stoi."
"Mamo, kupciez nom te ajskrimy, ino strołberowe!"
"Jezusie Maryjo, trzymoj ze się left lajny, bo jest sakramencki trefik!"
Książkę lepiej czyta się osobom, które choć raz odwiedziły Zakopane. Znają opisywane miejsca, lokalizują je w przestrzeni, lepiej kojarzą, przez co więcej zapamiętują.

Na koniec cytat, który wg mnie najlepiej opisuje stolicę polskich Tatr:
"Jadąc do Zakopca, pamiętajmy, że nie ma tu nic "na pół".
Jak jest pięknie, to dech zapiera, a łzy stają w oczach. Jak sypnie śniegiem - brniesz przez zaspy albo godzinami kidasz [odśnieżasz] przed domem. Jak wieje - łeb urywa, a kiedy grzeje - marzysz tylko o tym, by zanurzyć się w zimnym potoku."

 Ola.

piątek, 12 lipca 2013

Iluzja

Kolejna "Środa z Orange". ;) Tym razem wybór padł na film "Iluzja". Bardzo chciałam go obejrzeć, ze względu na dużo pozytywnych opinii w internecie oraz wysoką średnią na filmweb (chociaż ta bywa często złudna). Na pewno nie był to zmarnowany czas.

Pierwsze zaskoczenie już przy kasie. I nawet nie chodzi o to, że na multikino.pl było napisane, że seans zaczyna się o 18.15, a na miejscu okazało się, że jednak o 17.50. Niech im już będzie.  Zawsze, gdy przychodziłam na seans, oprócz mnie na sali było zaledwie kilkanaście osób. Tym razem trudno było znaleźć 4 miejsca koło siebie (byłam z rodzinką). W rezultacie siedzieliśmy w 3 rzędzie od dołu. Tak wielkie zainteresowanie filmem półtora tygodnia po premierze. To już o czymś świadczy.

Zapowiedź filmu:

"Czwórka utalentowanych iluzjonistów zadziwia międzynarodową publiczność serią odważnych i oryginalnych napadów rabunkowych, które odbywają się… w trakcie ich przedstawień. Bohaterowie ściągają tym samym na siebie uwagę agentów FBI oraz Interpolu, a także zainteresowanie byłego iluzjonisty, który stał się demaskatorem wszelakich sztuczek magicznych. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy, że Czterej Jeźdźcy, bowiem tak zwie się grupa, realizują przy okazji swoje ukryte cele, wyprzedzając wszystkich, łącznie z publicznością, co najmniej o kilka kroków. Pozostaje nurtujące pytanie: czy iluzjonistom pomaga ktoś z zewnątrz, czy może ich sztuczki nie są sztuczkami, lecz… prawdziwą magią?"
(źródło: multikino.pl)

W rolach głównych zobaczymy znanych aktorów, m.in. Jesse Eisenberg (The Social Network), Isla Fischer (Wyznania zakupoholiczki), Dave Franco (21 Jump Street) oraz Morgan Freeman. Muszę przyznać, że największym zaskoczeniem (pozytywnym) był dla mnie pierwszy wymieniony. Jakoś nigdy nie zwracałam na niego szczególnej uwagi. Jednak w tym filmie nie dość, że zagrał fajną rolę, to jeszcze świetnie wyglądał. Za to nie rozumiem szału na Dave'a Franco. To był już trzeci film z jego udziałem, który oglądałam i według mnie w każdym wygląda tak samo. Przeglądam zdjęcia w internecie i znów ten sam wyraz twarzy. Urodą też nie trafia w mój gust, ale o tym się nie dyskutuje. Przepraszam, ale po prostu go "nie kupuję". ;)

Wiele osób na forum zarzuca filmowi, że jest "zwykłą bają dla dzieci". Szczerze przyznam, że na początku też miałam wrażenie, że będę miała do czynienia z dużą dawką fantastyki. No bo jakie jest pierwsze odczucie , gdy na ekranie widzisz jak grupa iluzjonistów w Ameryce obrabowała bank w Paryżu za pomocą wielkiej dmuchawy, wcześniej teleportując tam mężczyznę z widowni. Chyba, że ktoś wierzy w tak wysoko rozwiniętą magię. Jednak wystarczy poczekać chwilę i dostajemy rozwiązanie zagadki. Okazuję się, że zrobienie czegoś takiego można racjonalnie wyjaśnić. I wtedy okazuje się, że magia jednak nie istnieje...

Film może nie jest typowym dreszczowcem, ale trzyma w napięciu. Przez cały czas trwania zastanawiałam się kto jest tzw. "Piątym jeźdźcem" i pomaga grupie iluzjonistów. Kilka razy zmieniałam obiekt moich podejrzeń. I wiecie co? Oczywiście nie trafiłam. Mogę przysiąc, że nikt z obecnych na sali nie przewidział takiego zakończenia. I o to w tym wszystkim chodzi! Ma być zaskakująco.

Wielki szacun dla scenarzystów. Żeby wymyślić taką fabułę, chyba naprawdę brali lekcje u iluzjonistów. ;) Jeżeli wybieracie się do kina, to śmiało mogę wam polecić "Iluzję". Trochę magii, trochę kina akcji, pośmiać się też jest z czego. Dla każdego coś miłego! ;D

Krótko podsumowując film: Magia nie istnieje. Jest tylko iluzja.

Za to dzisiaj czekają nas sportowe chwile, sam na sam z siatkarzami polski. Jak myślicie dadzą radę radę awansować do finałów Ligi Światowej? Czy jednak potrzebna będzie magia?

Jeżeli ktoś z was lubi czasem poczytać opowiadania, to zachęcam zajrzeć na mojego drugiego bloga: onlymycreativity.blogspot.com


xoxo
Ola. 
(źródło zdjęć: tumblr.com)

środa, 10 lipca 2013

"Award'y"

Post całkiem "od czapy", ale skoro już nagradzają, to trzeba to docenić. ;)
Pod wczorajszym postem zostałam nominowana do dwóch nagród blogowych:

Liebster Blog Awards

Zostałam nominowana przez autorkę bloga http://asiaa-asia.blogspot.com .
Kilka słów o LBA: 
,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów  więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

Pytania, które otrzymałam:
1.Twoja ulubiona marka kosmetyczna ?
   W kupowaniu czegokolwiek nigdy nie kieruję się marką. Kupuję to co akurat najbardziej mi odpowiada i ma rozsądną cenę.
2. Twoje hobby ?
    Sport. Wszelaki. Czasem zdarza mi się oglądać nawet turnieje darta lub mistrzostwa w curlingu. Najbardziej jednak lubię koszykówkę.
3. Jak ma na imię twoja najlepsza przyjaciółka/ przyjaciel ?
   Nie używam tych słów, bo nie potrafię zdefiniować słowa "przyjaźń". Mam po prostu dobre koleżanki. Imię jednej z nich to Klaudia. ;)
4. Ulubiony film i serial?
    Lubię dużo filmów, każdy za coś innego. Dlatego nie mogę wybrać jednego. 10 na "filmwebie" mają: Gran Torino, Za wszelką cenę, Wzgórze nadziei, Twój na zawsze. Ulubiony serial to bez wątpienia "Dr House".
5. Jaki masz kolor ścian w pokoju ?
   Tęcza w odcieniach od jasnej żółci do ciemnej pomarańczy na dwóch sąsiadujących ścianach na kremowym tle. Dzieło mojego taty. ;D
6. Od kiedy prowadzisz bloga i czy jesteś z niego dumna ?
    Od 29 czerwca, czyli niecałe 2 tygodnie. Jestem dumna, bo budują mnie wasze pozytywne komentarze. Cieszę się, że podoba wam się tematyka. Ponadto zakochałam się w swoim nagłówku. Czasem wchodzę tu tylko po to żeby na niego popatrzeć. ;)
7. Ulubiona część garderoby ?
    Wszystkie są bardzo potrzebne ;)
8. Malujesz się ?
    Używam tylko delikatnego  pudru i sporadycznie tuszu do rzęs.
9. Czy jesteś bogata?
    Co to za pytanie. Myślę, że to pojęcie względne. W doświadczenie na pewno nie. Jeśli chodzi o pieniądze, to jak mam być bogata skoro jeszcze nie pracuję...
10. Masz jakieś zwierzątko ?
      Nie, tylko brata ;D
11. Jaki masz kolor oczu ?
     zielono-brązowe

Moje pytania dla nominowanych:
1. Jaki tytuł nosi film, który najbardziej zapadł Ci w pamięć?
2. Jaką książkę przeczytałaś ostatnio?
3. Mecz jakiej drużyny chcesz zobaczyć na żywo?
4. Gdzie chcesz spędzić wymarzone wakacje?
5. Lubisz chodzić do kina?
6. Z jakiej przeglądarki korzystasz?
7. Grasz w jakieś gry komputerowe?
8. Jaki jest Twój ulubiony smak lodów?
9. Jaka jest twoja ulubiona słodycz?
10. Gdzie najczęściej spędzasz czas ze znajomymi?
11. Jaka jest Twoja ulubiona bajka z dzieciństwa?

Nominacje znajdziecie na dole strony!

The Versatile Blogger Award

Zostałam nominowana przez autorkę bloga http://sweetdreams121.blogspot.com

             Zasady, które muszę wypełnić:


1. Podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu.
2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu.
3. Ujawnić 7 faktów o sobie.
4. Nominować min.7 blogów, które twoim zdaniem na to zasługują.
5. Poinformować o tym fakcie autorów tych blogów. 


 Kilka słów o mnie:
1. Jestem zagorzałym kibicem mojego ukochanego klubu koszykówki Energa Czarni Słupsk.
2. Mimo, że mieszkam blisko morza, rzadko kiedy jeżdżę na plażę, bo nie lubię się opalać.
3. Jako prezent na 18-ste urodziny, które będę miała w styczniu, poprosiłam rodziców o wyjazd na Puchar Świata w skokach narciarskich do Zakopanego.
4. Lody truskawkowe smakują mi tylko w Lodziarni Żarneccy na Krupówkach.
5. Jako jedyna osoba w klasie miałam na koniec tego roku szkolnego czerwony pasek na świadectwie. 
6. Nie przepadam za zwierzętami.
7. Byłam bardzo bojaźliwym dzieckiem. Bałam się m.in wujka Festera z "Rodziny Addamsów", Maski, sąsiada z donośnym głosem, a nawet... czarnego korka za drzwiami babci, który zapobiegał uderzaniu drzwi o ścianę.

Do tych dwóch konkursów nominuję te same blogi, a są nimi:
1. http://exppatronum.blogspot.com/
2.http://salvator-wybawcy.blogspot.com/
3. http://abrogativ.blogspot.com/
4. http://carmelistka.blogspot.com/
5. http://xwelcome-to-my-circusx.blogspot.com/
6. http://autografy-tyski.blogspot.com/
7. http://firefrosted.blogspot.com/
8. http://namalujswojswiat.blogspot.com/
9. http://autografyirka.blogspot.com/
10. http://autografyprzemka.blogspot.com/
11. http://porte-carter.blogspot.com/

Nie ukrywam, że tego typu wyróżnienia bardzo cieszą. Niemniej jednak dla mnie największą nagrodą od was są szczere komentarze. 

Ola.