środa, 28 sierpnia 2013

Poradnik pozytywnego myślenia

Poradnik pozytywnego myślenia. Tytuł ten większości kojarzy się z filmem. Nie każdy jednak wie, że scenariusz do niego powstał na podstawie książki Matthew Quick'a.

Zacznijmy od początku:
Był chłodny styczniowy wieczór. Posiadająca stan podgorączkowy zamiast energii, wpadłam na pomysł obejrzenia jakiegoś ciekawego filmu. Na jednej ze stron internetowych odnalazłam nominowany do Oscara ("skoro nominowany to pewnie będzie fajny") "Poradnik pozytywnego myślenia". Jego premiera miała być w kinach dopiero za kilka tygodni, co bardzo mi się spodobało, gdyż zawsze lubię być "do przodu". Następnie przeczytałam:

"Pat Solatano (Cooper) nie jest zwykłym facetem i ma papiery, którymi może to udowodnić. Po ośmiu miesiącach terapii wraca do rodzinnego domu, by zacząć od nowa w ramach filozofii "pozytywnego myślenia". Jego konsekwentna strategia zmienia się, gdy poznaje intrygującą dziewczynę z sąsiedztwa, Tiffany (Lawrence). Wzajemna niechęć pary ekscentryków przeradza się w niespodziewaną więź, a wszystkie dotychczasowe plany mogą stać się jedynie nieważnymi wspomnieniami."

Zahipnotyzowana, spoglądającymi na mnie z fotografii plakatu, oczami Bradleya Coopera, postanowiłam rozpocząć projekcję. Z każdą kolejną minutą zastanawiałam się, czy chodzi aby na pewno o "te Oscary". Nie wiedziałam czy te postrzeganie to wina mojego słabego samopoczucia, czy w tym filmie naprawdę nic się nie działo. Ostatecznie wymiękłam po godzinie oglądania, stwierdzając, że jak dotąd nic się nie dzieje. Jednak obiecałam sobie, że następnego dnia dokończę, bo wierzyłam, że akademia nie mogła się mylić dając temu tytułowi aż 8 nominacji.
Kolejny dzień. Kolejna godzina filmu. Ku mej uciesze w końcu nakreśliła się jego akcja. Jednak daleko było jej do żywiołowej. Ostatecznie film oceniłam na 7/10, stwierdzając, że jest całkiem przyjemny (?). Stan zahipnotyzowania chyba dalej nie opuszczał. ;) No i muszę przyznać, że uwiodła mnie scena tańca. Najlepsza w całym filmie! Zobaczcie sami:



Kilka miesięcy później na półce z nowościami Empiku zobaczyłam książkę "Poradnik pozytywnego myślenia". Znowu te błękitne oczęta. Od razu wiedziałam, że muszę ją mieć. Po jakimś czasie mama zakupiła mi ją na promocji w Lidlu. No bo gdzie lepiej kupować książki? ;)
Zabrałam się do czytania. Lektura od razu mnie pochłonęła. Miałam wrażenia, że główny bohater opowiada mi o swoim życiu. Jest to zasługa lekkiego języka. Książka jest zabawna, ale skłania do refleksji. Na szczęście nie w "brutalny" sposób, jeśli mogę to określić. Do puenty dochodzi sam czytelnik. Według mnie świetnym urozmaiceniem jest rozdział "Mój montaż ujęć". Różni się od pozostałych. Pat wpada na pomysł, że przygotowania do turnieju tanecznego, opisze jedynie fragmentarycznie. Ma to przypominać
część filmu. Z resztą niech sam wam to wytłumaczy:
"[...] zaczynając pisać tę część, przypominam sobie, że kiedy w każdym ze swoich filmów Rocky musi stać się lepszym bokserem, pokazywane są ujęcia, jak robi pompki na jednej ręce, biega po plaży, zadaje ciosy półtuszom w rzeźni, biega po schodach muzeów sztuki [...] - wszystko przy dźwiękach jego przewodniej piosenki, która być może jest nawet najlepszą piosenką na świecie "Gonna Fly Now". W filmach o Rockym wystarczy kilka minut, by oddać tygodnie, a mimo to publiczność doskonale rozumie, że wypracowanie umiejętności bokserskich kosztowało Rocky'ego wiele wysiłku, chociaż tak naprawdę zobaczyliśmy tyko kilka urywków morderczo trenującego włoskiego ogiera."
Czytając tę część czułam się jakbym naprawdę oglądała film. Oczywiście cały czas nuciłam sobie muzyczny motyw Rocky'ego. ;)
Fragmenty, gdy Pat z rodziną kibicuje ukochanej drużynie, czyli Orłom przeniosły mnie na stadion. Sama chciałam zacząć krzyczeć O-R-Ł-Y! I to jest w tej książce najlepsze. Wszystko jest tak realistycznie opisane. Przez te kilka dni Pat stał się moim przyjacielem ;)

Podsumowując.
Gdybym najpierw przeczytała książkę, a dopiero potem obejrzała film, ekranizację oceniłabym jako "beznadzieję". Teraz wydaje mi się on bardzo płytki z typowo Hollywoodzkim zakończeniem. Tymczasem w książce wygląda to trochę inaczej i do tego Pat wyciąga takie piękne wnioski ze swojego życia i życia innych. Na zakończenie, aż się wzruszyłam.
Dlatego jeżeli, ktoś zamierzał obejrzeć film, to błagam niech najpierw przeczyta książkę!

Na koniec anegdotka:
*siedzę zaczytana na działce*
Ciocia: "Co czytasz?"
Ja: "Poradnik pozytywnego myślenia"
Ciocia: "Wierzysz w takie bzdury?"
Ja: "Przecież to fabuła. Na podstawie tej ksiązki nakręczili film."
...

W razie pytań odsyłam tutaj: http://ask.fm/RozmarzonaOna
Ujawniłam się także na instagramie ;) http://instagram.com/iskaria#


Zobaczycie, jeszcze kiedyś zatańczę z Bradley'em. ;)
Kłaniam się w pas.
Ola.

Ps : Dzisiejszy post sponsorował Bradley Cooper. ;)

(Źródło zdjęć: google.pl)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Zakopane

Tak, wróciłam już do domu. ;) Jak zwykle bardzo ciężko jest mi ponownie powrócić do codzienności. Pewnie jeszcze przez dłuższy czas będę rozpamiętywać mój wyjazd. Muszę to przyznać- kocham Zakopane i polskie Tatry! Tak bardzo nie chciałam wracać. Mimo, że miałam już dość tłumów na Krupówkach, malkontentów z kijkami na wąskich kamienistych szlakach i... bolących nóg. ;p

Długo zastanawiałam się czy po przyjeździe zrobić normalną notkę czy o pobycie w górach. Zdecydowałam się na to drugie, choć pewnie dla was jest to mniej ciekawe. Jednak jest to okazja na miłe powspominanie.
Z resztą chcę zrobić reklamę pięknym regionom Polski, bo jak mawia klasyk "Cudze chwalicie, swego nie znacie..." Nic bardziej mnie nie denerwuje jak stwierdzenie, że w górach nie ma nic ciekawego. Ja w Zakopanem byłam już 4 rok z rzędu i mam nadzieję, że nie ostatni. Mam jeszcze mnóstwo szlaków do przejścia ;)

Dobre, bo polskie:
  Ząb


Widok z czyjegoś podwórka w Zębie. To ja jadę 14 godzin przez całą Polskę, żeby zobaczyć takie widoki, a ktoś widzi je codziennie rano z okna? Życie jest takie niesprawiedliwe...
Niestety Kamila Stocha w Zębie nie spotkałam. ;p

Dolina Pięciu Stawów
9 i pół godziny wędrówki. Wypite ponad 2 litry wody "na głowę". Niewspółpracujące ze mną kolano. Dla takich widoków warto!

Taka ścieżka. Miliardy kamieni. Niektóre ruchome. Czasami trzeba było trzymać się pazurami by wejść do górę. Jak jeszcze dodam, że wybrałam się tam z pieruńsko bolącym przy każdym ruchu kolanem, to weźmiecie mnie za kompletną wariatkę. ;)


Prawie półmetek drogi. Widok na Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami.


Dolina Pięciu Stawów Polskich widziana z góry. Stąd już tylko z górki do schroniska, a potem powrót też cały czas w dół.  

Siklawa. No może nie jest to Wodospad Iguazu, ale też się ładnie prezentuje ;)

Czerwone Wierchy - Kondracka Kopa


Podczas gdy wszyscy przeżywają łańcuchy na Giewoncie, na szlakach jest bardzo wiele takich miejsc w których ich nie ma, a byłyby bardzo pomocne. Czasem trzeba iść podpierając się 4 kończynami, a czasem dodatkowo i 4 literami. Jednak znów- czego się nie robi dla takich widoków. ;)

Giewont widziany z drugiej strony. Patrząc z miasta mogłoby się wydawać, że to jedna góra. W rzeczywistości szczyt z krzyżem i tzw. Giewont Długi dzieli dość duża szczelina.

  
Schodząc z Kondrackiej Kopy miałam okazję poprzyglądać się Giewontowi. Jak widać na zdjęciu przy wejściu na szczyt jest gigantyczna kolejka. Nigdy tego nie zrozumiem, bo czemu akurat tam ludzie się pchają? Że niby ładny widok na Zakopane? Wchodząc na Kopę po Czerwonych Wierchach podziwiałam Zakopane z góry przez całą drogę. Z drugiej strony miałam piękny widok na Słowackie Tatry. Sama Kopa jest nawet wyższa od Giewontu, bo ma 2005 m n.p.m.Podobno w tym roku na Giewoncie porządku pilnowali wolontariusze, bo było tylu ludzi.

Na luzie

 
Czas gorszej pogody przeznaczyliśmy na odpoczynek i leniuchowanie. Wybraliśmy się na skocznie by "zarezerwować" miejsca na zimę. Bystre oko dojrzało ślady małyszomanii. Ta skocznia wciąż pamięta Orła z Wisły... ;)

W jedyny dzień w którym mogłam się wyspać, bo nie trzeba było iść na szlak a słońce nie świeciło w okno, i tak wstałam przed 8. Powód? Trening kadry B na Wielkiej Krokwi. Dla większości z was pewnie nie byłoby w tym nic ciekawego, ale ja uwielbiam skoki. Po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć skoki na żywo. Stwierdziłam, że chłopaki nie wiedzą co to strach. Pod koniec zaczął padać deszcz i gęsta mgła pokryła skocznię. Komentarz Grześka Miętusa (jegomość na zdjęciu) po skoku w takich warunkach: "Ale hardcore! Jak leciałem to dopiero 90 metr widziałem". Oczywiście wszystko z szerokim uśmiechem. Serio? Ja bym nawet na belce się bała usiąść.

A tu taka nowość. Restauracja mieszcząca się tuż obok chińskiej (i myślę, że to wszystko tłumaczy). To miasto nie przestanie mnie zadziwiać ;)


Oczywiście to tylko namiastka tego co widziałam i gdzie byłam. ;) Wybrałam najbardziej interesujące zdjęcia, ale fotografką nie jestem. ;p Jedno jest pewne. Za rok muszę jechać znów. Choć może uda się szybciej. Zamarzyłam sobie wyjazd na Puchar Świata w skokach narciarskich w Zakopanem. Wszystko jest na dobrej drodze, aby spełniło się to marzenie. I nie ważne, że do Zakopanego mam ponad 14 godzin drogi. I tak kocham tam jeździć!

Ola.


piątek, 9 sierpnia 2013

Pozdrowienia!

Mogłoby sie wydawać, że od pewnego czasu zaniedbuję bloga. Korzystając z chwili wolnego czasu spowodowanego burzą,  chcialabym się usprawiedliwić. :) Brak nowych notek spowodowany jest moim wyjazdem. Aktualnie przebywam w Zakopanem. Dostęp do internetu mam tylko w telefonie. Dlatego też nie zaglądam na wasze blogi. Jednak obiecuję,że nadrobę wszystko po powrocie do domu.
Tymczasem pozdrawiam wszystkich i każdego z osobna z jak zwykle przepieknych polskich Tatr!
Ola.